Tym razem działania władz odniosły skutek. Rubel umocnił się o ponad 7 proc. w stosunku do dolara, a indeks giełdowy RTS wzrósł aż o 14 proc.

– Bank Rosji, aby uspokoić banki i firmy, poszerza możliwości pozyskiwania środków w walucie obcej. Ten krok ma zrównoważyć popyt i podaż na rynku walutowym, co będzie sprzyjać szybkiej stabilizacji kursu rubla – zapewniała wczoraj wiceszefowa banku centralnego Ksienija Judajewa. – Kiedy banki znajdują się pod taką presją, trzeba je wesprzeć. To, co widzimy, to właśnie te nadzwyczajne kroki, których oczekiwaliśmy. To bardzo dobra wiadomość – komentowała w rozmowie z agencją TASS Julija Ceplajewa, dyrektor Centrum Badań Makroekonomicznych przy Sbierbanku.

Oświadczenie bankierów wzmocniło efekt wcześniejszej zapowiedzi ministerstwa finansów o sprzedaży dolarów i euro. Wiceszef resortu Aleksiej Moisiejew zapewnił, że jego urząd jest gotowy sprzedawać walutę tak długo, jak to będzie konieczne. W oświadczeniu ministerstwa czytamy, że rubel jest walutą skrajnie niedocenioną. Tych samych słów użył premier Dmitrij Miedwiediew. Premier odbył wczoraj kolejną naradę, w której poza szefem banku centralnego uczestniczyli także dyrektorzy gigantów energetycznych – Gazpromu i Rosnieftu.

>>> Czytaj też: "Le Monde": Putin przegrał gospodarczą wojnę. To "uderzenie ekonomicznego tsunami"

Reklama

Kłopoty na rosyjskim rynku walutowym są częściowo dalekim efektem zachodnich sankcji. Zaczynają to przyznawać także rosyjscy urzędnicy. Najdalej poszedł Aleksandr Tkaczow, gubernator sąsiadującego przez morze z Ukrainą Kraju Krasnodarskiego. – Wszyscy klaskaliśmy, mówiliśmy, jak fajnie, że Krym jest nasz. Wydawało nam się, że nic się nie stanie, Zachód i Ameryka to przełkną, a Rosja pozostanie silna i stabilna. Ale jeśli poczytać analityków i posłuchać wypowiedzi naszych zagranicznych partnerów, to oni uprzedzali i na to liczyli: podkopać od wewnątrz siłę gospodarczą państwa – mówił wczoraj na posiedzeniu regionalnego parlamentu.

Sankcje zaś będą jeszcze wzmocnione. Już w tym tygodniu prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama może podpisać Ukraine Freedom Act, ustawę poszerzającą restrykcje wobec Rosji, a równolegle zezwalającą na dostarczanie broni broniącemu się przed nią Kijowowi. Akt prawny rozszerza sankcje związane z eksportem do Rosji technologii związanych z wydobyciem ropy naftowej, a także obejmuje nimi producentów i eksporterów broni, w tym Rosoboroneksport. Pomoc wojskowa dla Ukrainy ma być z kolei warta 350 mln dolarów.

Także podczas rozpoczynającego się dziś szczytu Unii Europejskiej mogą zapaść decyzje związane z sankcjami przeciwko Rosji. Jak podał Reuters, Bruksela ma rozszerzyć zakaz inwestowania na anektowanym w marcu Krymie.

Nie mamy problemów gospodarczych. Mamy problem polityczny

Jewgienij Gontmachier, wicedyrektor Instytutu Gospodarki Światowej Rosyjskiej Akademii Nauk

Po dwóch dniach dramatu rubel zaczął się umacniać, podobnie rosyjska giełda. Rynki odbiły się od dna?

U nas wszystko zależy od polityki. Czynniki makroekonomiczne, w tym cena ropy, oczywiście wpływają na kurs rubla, ale najważniejszym czynnikiem jest polityka, wpływająca na psychologię uczestników rynku – społeczeństwa, inwestorów, biznes itd. Jeśli w najbliższym czasie odzyskają oni poczucie bezpieczeństwa i stabilności, sytuacja się uspokoi. Na razie takiego poczucia nie ma. Nikt nie wie, co będzie jutro – i dotyczy to zarówno polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej.

A co takiego stało się w poniedziałek i we wtorek, że doprowadziło do paniki na rynku walutowym? Nic strasznego się w miniony weekend nie wydarzyło, o czym byśmy już wcześniej nie wiedzieli.

Ilość przeszła w jakość. Niektóre tendencje mają charakter samonakręcający się. Nastąpił przełom psychologiczny, puściły nerwy. W tym miejscu zgadzam się z komentarzami naszych czynników oficjalnych, że czarny poniedziałek i czarny wtorek miały charakter emocjonalny. Wśród czynników makroekonomicznych wymieniłbym z kolei zeszłotygodniową emisję obligacji Rosnieftu (wartych 625 mld rubli, czyli po obecnym kursie 31 mld zł; Rosnieft rzekomo masowo wymienia dochód na dolary – red.). Ale nie sądzę, by wpływ tego wydarzenia był przesadnie duży.

Nastroje mają to do siebie, że szybko się zmieniają…

To prawda. Wszyscy oczekują nowych zwrotów akcji.

W nocy z poniedziałku na wtorek Bank Rosji podwyższył podstawową stopę procentową aż o 650 punktów bazowych. A mimo to rubel wciąż tracił na wartości. Jak pan to tłumaczy?

Bank Rosji żyje swoim życiem, a rynek walutowy – swoim. Teoretycznie podwyższenie stóp powinno ograniczyć podaż pieniądza, a tym samym umocnić rubla. Tyle że panika okazała się silniejsza niż decyzje Banku Rosji. Gdyby wprowadzono 17-proc. stopę pół roku temu, jej działanie byłoby natychmiastowe. Teraz trzeba by chyba podnieść stopę do 50 proc. (śmiech), żeby zadziałała jak zimny prysznic. Ale to oczywiście niemożliwe. Zresztą obecnie nikt nie zamierza brać kredytów przy tak wysokiej stopie.

Pojawiły się komentarze porównujące obecną sytuację do kryzysu lat 1998–1999, który doprowadził Rosję do bankructwa. Wówczas też zaczęło się od krachu rubla. Dostrzega pan historyczną analogię?

Sytuacja jest jednocześnie lepsza i gorsza niż wówczas. Lepsza dlatego, że bankructwa tym razem nie będzie. Rosja dysponuje zbyt wysokimi rezerwami, by nie móc spłacić choćby i korporacyjnego zadłużenia koncernów państwowych. A gorsza, ponieważ – jak mówiłem – źródłem problemów nie jest gospodarka, ale polityka. W 1998 r. przeżyliśmy wstrząs gospodarczy, ale on nie miał wpływu na wydarzenia polityczne, może poza dymisją rządu. Teraz mamy pełną nieprzewidywalność perspektyw, także z punktu widzenia zwykłego człowieka.

Które rosyjskie giganty są najbardziej zagrożone błyskawiczną deprecjacją rubla?

Linie lotnicze, firmy budowlane, wszyscy, którzy pracują na rynek wewnętrzny, korzystając z importowanych produktów. Trudności nie unikną nawet firmy z sektora energetycznego. Tak, one akurat rozliczają się z kontrahentami w dolarach, są wszak nastawione na eksport, więc z pewnego punktu widzenia deprecjacja rubla jest dla nich korzystna. Ale zakup nowoczesnego oprzyrządowania na Zachodzie będzie dla nich dużo droższy.