Chiny mają największe rezerwy walutowe na świecie. Kiedy i jak je zebrały, to zagadnienie od lat obłożone na Zachodzie dużym ładunkiem emocjonalnym, związanym z przekonaniem, że manipulują kursem swej waluty i zaniżają go. To wyjaśnienie uproszczone i niewystarczające.

Kiedy Chińska Republika Ludowa (ChRL) ruszała do reform pod koniec 1978 r., była krajem zamkniętym, zacofanym i autarkicznym. Mimo że liczyła już wówczas ponad miliard mieszkańców, niemal żadnych rezerw w obcych walutach nie miała. Sięgały one wówczas 1,6 mld dolarów (za www.chinability.com/htm), czyli tyle, co nic.

Chiny w końcówce epoki Mao Zedonga i w latach niesławnej „rewolucji kulturalnej” zajmowały się raczej eksportem rewolucji, niż produkcji. Geniusz wizjonera chińskich reform, Deng Xiaopinga, polegał na tym, że uruchomił tkwiącego w chińskim DNA ducha przedsiębiorczości, za Mao stłamszonego. Bój o rewolucję kazał zamienić w walkę o produkcję i gospodarczy wzrost.

>>> Czytaj też: Stratfor: Podział w Unii Europejskiej narasta, a wraz z nim rośnie pozycja Rosji

Reklama

Wnioski z socjalizmu

Niemal od samego początku transformacji propagowano, powszechnie stosowane do dziś, dwa programy – reformy czyli gaige oraz otwarcia na świat czyli kaifang. W ramach tego drugiego pozwalano sobie jedynie na eksperymenty ze specjalnymi strefami gospodarczymi (od 1979 r. czterema, począwszy od głośnego Shenzhenu, później, od października 1984 r. z 14 rozrzuconymi po całym wybrzeżu), czyli takimi enklawami czy wyspami kapitalizmu w ramach – nadal – socjalistycznego kolosa. Nic dziwnego, że w latach 80., gdy ChRL ciągle reformowała socjalizm wielkie kapitały do Chin nie poszły. Docierały jedynie większe środki z chińskiej diaspory, od Chińczyków zamorskich i tych po sąsiedzku, począwszy od mieszkańców Hongkongu.

Na koniec 1989 r. chińskie rezerwy walutowe nadal były niewielkie i sięgały zaledwie 18 mld dolarów, a po „Pekińskiej wiośnie 1989” i traumie Placu Tiananmen napływ obcych środków tym bardziej został zamrożony: w 1993 r. chińskie rezerwy, wg oficjalnych danych, wynosiły zaledwie 22,4 mld dolarów.

I wtedy właśnie przyszedł przełom. Deng Xiaoping, wizjoner reform i pragmatyk do szpiku kości, który wszedł do powszechnej historii powiedzeniem „nieważne czy kot jest biały, czy czarny, ważne żeby łowił myszy”, szybko i trzeźwo wyciągnął należyte wnioski z rozpadu ZSRR. Nakazał swoim następcom budowę kapitalizmu.

Deng podał wzorce i przykłady, z których należy czerpać. Odrzucił neoliberalny pakiet „konsensusu z Waszyngtonu”, jako „nieadekwatny dla Chin”. Nakazał natomiast sięgać po doświadczenia wschodnioazjatyckich „gospodarczych tygrysów” – Hongkongu, Korei Południowej, Tajwanu i Singapuru, ze szczególnym wskazaniem na ten ostatni, bo czysty, schludny, nowoczesny, zarazem nastawiony na postęp, otwarty na obce kapitały i rynki, a przy tym w istocie jednopartyjny i mocno paternalistyczny w sposobie rządzenia.

Korzystając z tych, konfucjańskich z ducha, doświadczeń, włączono kolejny mechanizm, polegający na łączeniu żywiołów: zgodzono się na „niewidzialną rękę rynku” w duchu Adama Smitha, ale połączono ją z istotnym uzupełnieniem: tak, ale tam, gdzie są istotne interesy państwa, tam niewidzialną rękę rynku chwyta jak najbardziej widzialna ręka państwa. Na wzór Singapuru i innych „tygrysów” połączono więc siły rynkowe z interwencjonizmem państwowym.

Wielkie otwarcie na globalizację

Odchodząc ze sceny politycznej, Deng Xiaoping postawił na czele gospodarki własnego człowieka, Zhu Rongji. A ten, najpierw jako wicepremier, a po 1998 r. premier, wywrócił chińską rzeczywistość do góry nogami. W bezprzykładny sposób, na dużo większą skalę niż zrobiła to kiedykolwiek Japonia, otworzył chiński rynek na świat i globalizację, czego synonimem stało się wejście ChRL od Światowej Organizacji Handlu (WTO) w grudniu 2001 r.

Równolegle zainicjował inny eksperyment. Nie tylko odważył się zamykać nierentowne fabryki, obalając tym samym jeden z socjalistycznych mitów o pełnym zatrudnieniu, ale równocześnie – w ślad za japońskimi zaibatsu czy południowo-koreańskimi chaebolami – zaczął tworzyć wielkie państwowo-prywatne konglomeraty, mające być zaczynami chińskich marek, których dotychczas nie było. Najpierw wytypował 2 tys. kandydatów, potem ograniczył ich liczbę do 600, aż w końcu postawiono na 120. Znaczną część z nich dzisiaj zna reszta świata: Lenovo, Huawei, Heter, ZTE, TCL.

Gdy Chiny otworzyły się na globalne rynki, przyszedł do nich wielki kapitał, zachęcony ponad miliardem potencjalnych i chłonnych odbiorców. Wszystkie dostępne statystyki potwierdzają, że bezpośrednie inwestycje zagraniczne BIZ przybyły do Chin dopiero po 1993 r. Wraz z nimi szybko zaczęły rosnąć rezerwy obcych walut.

Lata rządów rzutkiego i odważnego Zhu Rongji, to okres wielkiej liberalizacji chińskiego rynku i zasad. Polityk ten przeszedł do publicznej świadomości śmiałym powiedzeniem: „potrzeba mi stu trumien – 99 dla skorumpowanych urzędników i zarządców, oraz jedna dla mnie…”. Albowiem liczył się z tym, że w końcu sam upadnie, zamykając nierentowne zakłady, a w ich miejsce wprowadzając obce metody i zarządzanie. Udało się jednak, a Chiny raz jeszcze zmieniły się nie do poznania, zamieniając się tym razem w światową taśmę produkcyjną. To wtedy włączono najskuteczniejszy, jak się okazało, mechanizm: Chiny tanio produkują i sprzedają – gdziekolwiek i cokolwiek się da.

Jak udowodniła dobrze znająca tamtejsze realia Alexandra Harney w cennej pracy „Chińska cena”, koszty sukcesu były niemałe. Realia stojące za tą taśmą były dalekie od naszych ideałów i standardów. Najpierw niemiłosiernie eksploatowano chińskich chłopów, a następnie – też chłopską z pochodzenia – napływową siłę roboczą, zatrudnioną na wielkich budowach i inwestycjach.

Podczas gdy niektóre państwa w Europie walczyły o 35-godzinny tydzień pracy, w ChRL ludzie zatrudnieni przy taśmach i na placach budowy trwali, by tak to obrazowo ująć, przez okrągłą dobę, na dodatek praktycznie bez urlopów i zabezpieczeń socjalnych. Tak, ta wręcz niewolnicza – patrząc z naszej perspektywy – praca, jest jednym z głównych powodów notowanych chińskich gospodarczych sukcesów: obok nakręcania koniunktury nowymi inwestycjami (poziom akumulacji sięgał często nawet 50 proc.), czy napływu BIZ.

>>> Czytaj też: Po co Rosja kopie rowy na granicy z Ukrainą?

Nagłe przyspieszenie

Statystyki Centralnego Urzędu Statystycznego ChRL jednoznacznie dowodzą, że rewolucja w zbieraniu rezerw w obcych walutach dokonała się na przełomie XX i XXI stulecia. 100 mld dolarów rezerw ChRL przekroczyła w 1996 r., a potem jeszcze bardziej przyspieszyła i za dziesięć lat, w październiku 2006 r. przekroczyła pierwszy bilion dolarów rezerw, a dzisiaj ma ich już – według oficjalnych danych – prawie 4 biliony (3 843 mld na koniec 2014 r.), co potwierdzają oficjalne dane MFW i Banku Światowego.

Przy czym pojawia się coraz więcej ocen i spekulacji, że w rzeczywistości rezerwy te mogą sięgać nawet sumy 4,5 bln dolarów, z czego ponad 1/3 stanowią amerykańskie obligacje i papiery wartościowe gwarantowane przez USA.

Co się stało i dlaczego ta kumulacja tak gwałtownie przyspieszyła? Pod tym względem nie ma i chyba długo nie będzie zgody. Na Zachodzie panuje przekonanie (czemu dali wyraz dwaj francuscy autorzy, Antoine Brunet i Jean-Pauil Guichard w opublikowanym i u nas tomie „Chiny światowym hegemonem?”), że Chiny świadomie kumulowały nadwyżki handlowe, by zamienić je później w narzędzie presji politycznej, nie tylko ekonomicznej.

Wyjaśnienie, że Chiny zawdzięczają swój sukces jedynie manipulacjom kursem walutowym, jest dalece idącym uproszczeniem. Owszem, Chińczycy stale mieli na uwadze i pamiętali doświadczenia płynące z głośnego porozumienia z Plaza z września 1985 r , polegającego na wzmocnieniu kursu jena w stosunku do koszyka walut. W Japonii, ale też w światowej literaturze specjalistycznej uznaje się to za jedną z ważniejszych przyczyn późniejszego (styczeń 1990 r. ) japońskiego krachu na giełdach i następnie długotrwałej recesji.

Chińczycy nigdy nie chcieli się na coś podobnego zgodzić i twardo trzymali kurs swej waluty – juana (RMB), dopiero w kilku ostatnich latach stopniowo go dewaluując.

Z całą pewnością przyczyn bezprecedensowego w dziejach ludzkości, na dodatek osiągniętego w najludniejszym państwie świata, sukcesu gospodarczego (średni roczny wzrost PKB rzędu 9,8 proc. w okresie 1978-2012) nie da się wyjaśnić jedynie machinacjami walutowymi.

Powodów i uzasadnień było i jest znacznie więcej, począwszy od innego modelu rozwojowego, zastosowanego przez Chiny, co próbowano uzasadnić przeciwstawieniem skrajnie rynkowego „konsensusu z Waszyngtonu”, rynkowo-interwencjonistycznym „konsensusem z Pekinu”.

Ten skuteczny i skutecznie wprowadzany model, plus ogromne rezerwy taniej pracy, ciężka praca, nacisk na inwestycje i otwarcie na globalizację oraz obce kapitały przyniosły ze sobą sukces – w postaci ogromnych zasobów.