Zanim jeszcze Rosja rozpoczęła bombardowanie celów w Syrii, dla wszystkich powinno być jasne, że Moskwa będzie postępowała tam zgodnie z wzorcami ustanowionymi na Ukrainie. Oznacza to, że Rosja zagości w Syrii na dłużej, a USA będą musiały podjąć konfrontację z Rosją.

Putin będzie bezwzględny w pomocy swoim sojusznikom, aby ci osiągali coraz większe zdobycze terytorialne. To z kolei będzie poprawiało pozycję negocjacyjną Rosji, a rosyjska dyplomacja i propaganda zrobią wszystko co możliwe, aby stworzyć zasłonę dymną dla prawdziwych planów i działań Moskwy.

W środę Rada Federacji – wyższa izba rosyjskiego parlamentu – wydała zgodę Władimirowi Putinowi na użycie swoich wojsk poza granicami kraju. Tak samo rozpoczęła się aneksja Krymu w marcu 2014 roku. Z tą różnicą, że wydany wówczas przez Radę Federacji dokument ściśle precyzował, że pozwala się na użycie wojsk rosyjskich na terenie Ukrainy. Ostatni dokument jest o wiele bardziej ogólny, gdyż mówi o możliwości użycia wojsk poza granicami Rosji „na podstawie akceptowanych zasad i norm prawa międzynarodowego”. Nie wspomina się w nim o Syrii.

Różnica pomiędzy tymi dokumentami jest dowodem na to, że Rosja zastosuje tę samą strategię. Putin tak naprawdę nie dba o to, co wyda rosyjski parlament. Prezydent Rosji wykorzystuje tę procedurę jedynie po to, aby wystraszyć swoich wrogów. W marcu 2014 roku Rada Federacji w swojej rezolucji mówiła o Ukrainie, a nie tylko o Krymie. Było w tym zawarte ukryte ostrzeżenie, że w razie działań rewolucyjnego rządu w Kijowie, Putin będzie miał prawo dokonać inwazji na pełną skalę na Ukrainie. We wrześniu 2015 roku Putin mówi swoim przeciwnikom, że wszystko jest możliwe – łącznie z operacjami poza Syrią, np. w sąsiadującym z tym krajem Iraku.

Po tym, jak rezolucję przyjęto jednogłośnie, szef administracji Putina Siergiej Iwanow oraz marszałek Rady Federacji Valentina Matwienko stwierdzili, że działania Rosji w Syrii będą obejmowały tylko naloty, przy wykluczeniu użycia wojsk lądowych. To, tak jak wszystkie inne oficjalne deklaracje Moskwy, znaczy niewiele. Putin bowiem ma pełną swobodę działań, aby pomóc syryjskiemu prezydentowi Basharowi al-Asadowi.

Reklama

Podczas poniedziałkowego wystąpienia w ONZ, Władimir Putin mówił o zwalczaniu zagrożenia terrorystycznego, jakim jest Panstwo Islamskie. Dodał jednak, tak samo jak Asad, że nie widzi dużej różnicy pomiędzy Państwem Islamskim a innymi grupami, które walczą z reżimem al-Asada. „Radykałowie są wzmacniani przez członków tzw. umiarkowanej syryjskiej opozycji, którą wspiera Zachód. Najpierw są szkoleni i uzbrajani, a potem przechodzą na stronę Państwa Islamskiego” – mówił Putin.

To bardzo typowa dla Putina retoryka: nie ma dowodów na to, że opozycja reżimu al-Asada masowo przechodzi do Państwa Islamskiego, ale rosyjski prezydent wykorzystał pojedyncze przypadki do nakreślenia ogólnego obrazu, wytyczając tym samym wyraźną linię, kto jest wrogiem. To samo robił w przypadku konfliktu na Ukrainie – wówczas określał ukraińskich żołnierzy mianem „neonazistów”, usprawiedliwiając swoje działania.
Publiczne oświadczenia Władimira Putina na ogół jasno określają, kim jest wróg Rosji – nawet, jeśli powody dla których tak się dzieje, są obłudne. Jeśli zaś chodzi o walkę z wrogiem, Putin nie czuje się zobowiązany mówić prawdy. Dla Putina, który był oficerem wywiadu, zaciemnianie to ważna broń.

Przez cały czas trwania konfliktu we wschodniej Ukrainie, Rosja zaprzeczała obecności swoich wojsk w tym kraju, zaprzeczała nawet temu, że uzbrajała separatystów.

Dziś Moskwa wydaje oficjalne komunikaty, że w Syrii atakuje tylko pozycje Państwa Islamskiego. Po tym, jak amerykański sekretarz stanu John Kerry powiedział szefowi rosyjskiej dyplomacji Siergiejowi Ławrowowi, że to nieprawda, Ławrow odpowiedział w podobnym tonie:

„Nasi amerykańscy partnerzy obawiają się, że zaatakowaliśmy niewłaściwe cele i mówią nam, że mają na to dowody. My zatem poprosiliśmy ich o pokazanie nich, bo wiemy, że nasze cele są właściwe”.

„Udowodnicie to”- dokładnie tak brzmiały też odpowiedzi Moskwy na oskarżenia ze strony Ukrainy. I gdy dowody dostarczano, Rosja stwierdzała, że nie jest nimi usatysfakcjonowana.

To nie akademicki spór, w którym Kreml dałby się przekonać dzięki konkretnym dowodom. Moskwa prowadzi wojnę, w której to siła jest ostatecznym argumentem. A siła jest połączona z taktyką dezinformacji i oszustwa.

Na Ukrainie Putin początkowo miał nadzieję, że rebelianci, przy minimalnym wsparciu Moskwy, zdobędą wschodnie, rosyjskojęczyczne części Ukrainy, dokonując podziału tego kraju i sprawiając, że wszelka pomoc i interwencja będzie zbyt ryzykowna dla Zachodu. Separatystom jednak nie udało się tego dokonać, więc Rosja musiała wesprzeć rebeliantów wysłaniem swoich regularnych jednostek. Do czasu, aż rebelianci nie uzyskali większych zdobyczy terytorialnych, Moskwa odmawiała rozmowy z Kijowem. Dzięki temu miała potem lepszą pozycję negocjacyjną. Kontrolowane przez rebeliantów terytoria obejmują dużą część dobrze uprzemysłowionych regionów na Ukrainie, bez których ożywienie gospodarcze byłoby znacznie trudniejsze. W związku z tym rząd w Kijowie nie chce oddać Rosji tych terytoriów, a Putin ma dzięki nim dobry argument przetargowy oraz skuteczną metodę destabilizacji całego kraju.

W Syrii będzie bardzo podobnie. Putin zrobi wszystko co możliwe, aby po móc Asadowi odzyskać utracone terytoria, bez względu na to, czy będzie musiał walczyć z Państwem Islamskim, czy też z innymi przeciwnikami reżimu Asada. Jeśli bezpośrednia interwencja militarna za pomocą regularnego wojska okaże się konieczna, Moskwa także nie zawaha się jej przeprowadzić.

Władimir Putin prawdopodobnie wie, że nie jest w stanie pomóc Asadowi odzyskać całej Syrii, gdyż w konflikt jest zaangażowanych zbyt wiele stron. Jednak razem z Asadem Putin jest w stanie odzyskać na tyle dużo, że później będzie mógł negocjować porozumienie powojenne z pozycji siły. To właśnie dlatego Asad zaprosił przede wszystkim Rosjan. Dziś interesy Putina są zbieżne z interesami Asada, ponieważ rosyjski prezydent chce wzmocnić swoją pozycję. Gdy Zachód będzie rozmawiał z Asadem, będzie musiał rozmawiać także z Putinem.

Syryjski prezydent może sobie nie zdawać sprawy z tego, że gdy Rosja już raz zjawi się na danym terytorium, ciężko będzie ją potem stamtąd wyprosić. Prorosyjscy liderzy ugrupowań separatystycznych, którzy co kilka miesięcy odwiedzają Moskwę i są tam poniżani, wiedzą to doskonale.

John Kerry i Barack Obama byliby naiwni, gdyby – po obserwowaniu przez 18 miesięcy działań Rosji na Ukrainie – tego nie rozumieli. Prawdopodobnie są oni świadomi wszystkich konsekwencji rosyjskiej interwencji w Syrii.

Jeśli USA nie będą zwalczały Rosji w bardziej aktywny sposób, to może to oznaczać dwie rzeczy. Albo Waszyngton wierzy, że interwencja Putina pomoże zakończyć wojnę w Syrii, czyli Moskwa będzie w stanie dokonać czegoś, do czego Waszyngton nie był zdolny. Albo USA wierzą, że Rosja się przeliczy i przegra.

Obie postawy są niezwykle ryzykowne i mają niewiele alternatyw. Tak samo jak na Ukrainie, zatrzymanie Putina oznaczałoby walkę z Rosją.

>>> Czytaj też: Nowe quasipaństwa i rosyjskie gniazda zamętu. Zobacz, gdzie i o co gra Moskwa [MAPA]