W resorcie finansów nie ma już osoby odpowiedzialnej za integrację Polski z unią walutową.

Beata Szydło odwołała w ubiegłym tygodniu na wniosek ministra finansów Pawła Szałamachy pełniącego tę funkcję wiceszefa resortu Artura Radziwiłła. Jego miejsce zajął Leszek Skiba, ale już bez obowiązków związanych z tematyką wejścia Polski do unii walutowej.

Zapytaliśmy resort finansów, czy Paweł Szałamacha planuje powierzenie pełnienia funkcji pełnomocnika do spraw euro komuś innemu, czy nie widzi takiej potrzeby? W odpowiedzi usłyszeliśmy jedynie, że szef resortu nie podjął decyzji w tej sprawie. Najbardziej prawdopodobny wariant jest taki, że pełnomocnika już nie będzie. Z dwóch powodów. Po pierwsze, PIS jest przeciwny wchodzeniu do euro w przewidywalnej przyszłości. Ugrupowanie rządzące uważa, że złoty jest wartością i jest kluczowym atrybutem suwerenności. Do tego w czasie kryzysu sprawdził się jako instrument polityki gospodarczej.

Sceptycyzm wobec euro pojawił się zarówno w kampanii prezydenckiej, jak i parlamentarnej. W tym sensie gest ministra finansów jest spójny z linią partii rządzącej. Co więcej PiS apelował do PO o wycofanie się z planów wprowadzenia euro. Tyle że sama Platforma nie spieszyła się z ich realizacją. Ministrowie finansów – zarówno Jacek Rostowski, jak i Mateusz Szczurek – nie byli zwolennikami szybkiego wchodzenia do unii walutowej.

Choć istniał urząd pełnomocnika, jego rola w ostatnich latach była symboliczna. Plan przyjmowania unijnej waluty przewidywał rozpoczęcie procedur wówczas, gdy spełnimy warunek polityczny, czyli zmianę konstytucji. Póki co ustawa zasadnicza ma zapisy dotyczące NBP i Rady Polityki Pieniężnej, które odnoszą się do złotego jako waluty. Nowelizacja pod euro była mało prawdopodobna w poprzednim Sejmie. Dziś to prawdopodobieństwo jest jeszcze mniejsze.

Reklama

Aby Polska w ogóle mogła aspirować do członkostwa w eurolandzie, powinna spełniać kryteria konwergencji, m.in. utrzymywać deficyt finansów publicznych poniżej 3 proc. PKB. Dziś tak jest i nowy rząd deklaruje trzymanie się tej granicy. Pytanie, czy będzie to trwała tendencja. – Nie można wykluczyć, że w tym roku deficyt finansów będzie nieznacznie wyższy niż 3 proc. PKB – mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowy, komentując plany nowelizacji tegorocznego budżetu.

Dzięki nowelizacji przyszłoroczne dochody mogą być o kilka miliardów złotych wyższe ze względu na przesunięcie części wpływów z tego roku. Kalisz uważa, że w tej chwili nie sposób jednoznacznie określić, jak może wyglądać ścieżka kształtowania się deficytu i długu w kolejnych latach. – W tych sprawach na razie poruszamy się po omacku. Zakładamy, że odchylenie od 3 proc. PKB nie powinno być duże, więc poważnych konsekwencji ze strony Komisji Europejskiej też nie będzie. Choć mogą oczywiście pojawiać się głosy dyscyplinujące – przekonuje Kalisz. I dodaje, że jego zdaniem rząd będzie w stanie pokazać plan stopniowego obniżania deficytu w finansach w kolejnych latach.

Piotr Bujak, ekonomista PKO BP również jest zdania, że dobrze by było obniżać deficyt teraz, gdy gospodarka rośnie – wówczas rząd miałby więcej miejsca na jej stymulowanie w czasie dekoniunktury. Ale z drugiej strony w sytuacji, gdy Polska nie spieszy się do strefy euro, może nieco odpuścić fiskalne zacieśnienie. – To nie jest dobry moment na wchodzenie do strefy, trzeba zaczekać aż ukształtuje się nowa architektura eurolandu. Na pewno nie jest to zadanie do wykonania w tej dekadzie – deklaruje Bujak.

>>> Czytaj też: Przełomowa decyzja MFW: Juan znalazł się w koszyku walut rezerwowych