Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, nazywany w ojczyźnie sułtanem, nie ma zamiaru tolerować płynącej z Zachodu krytyki. Nawet więcej – szuka sposobów zyskania przewagi wrogami „jego” Turcji. Najpierw zagroził przepuszczeniem do Unii kolejnej fali uchodźców, potem zaapelował do rodaków żyjących w UE, by się bogacili i rozmnażali. „Miejcie po pięcioro dzieci zamiast trojga – mówił w zeszłym tygodniu podczas wiecu w Eskisehir. – To najlepsza odpowiedź na nieuprzejmość i wrogość, której doświadczacie”.

W przyroście naturalnym, patriotycznym zapale i religijnym uniesieniu Turcy górują nad starzejącą się Europą. I choć są mniej liczni i biedniejsi, zaczynają w nas wzbudzać strach. Zasadny, bo nad Bosforem rządzi sułtan, a zapał religijny wyznawców Proroka się wzmaga. Wprawdzie przyjaźń państw Zachodu z Turcją ma wielowiekową tradycję, lecz zawsze warunkowało ją istnienie wspólnego wroga. A od kiedy Erdogan zaczął się przyjaźnić z Rosją Władimira Putina – takiego wroga nie ma.

Chrześcijańska niefrasobliwość

„Zygmunt król Węgierski, postanowiwszy wydać wojnę Turkom i ich sułtanowi Bajazytowi, do czego namawiany był przez wielu książąt chrześcijańskich...” – zapisał w kronice Jan Długosz. Po kilku wiekach ścierania się z Arabami w Ziemi Świętej nad krajami chrześcijańskimi zawisło nowe niebezpieczeństwo, które nadeszło ze świata islamu.

Reklama

Wielki najazd Mongołów Czyngis-chana wypchnął plemiona tureckie z Azji Środkowej. Uciekający przed zagładą Turcy, zjednoczeni przez Ertogrula i jego syna Osmana I, sami stali się zagrożeniem dla Bizancjum, okrajając cesarstwo do okolic Konstantynopola, a w końcu przekroczyli Bosfor, by rozgościć się w Europie. Skłócone prawosławne księstwa pod wodzą Serbii stawiły im opór. Choć Turcy ponieśli ogromne straty w bitwie na Kosowym Polu, stoczonej w połowie czerwca 1389 r., to południowi Słowianie ostatecznie przegrali. Serbia musiał uznać zwierzchność Osmanów, a pół wieku później została przez nich wchłonięta.

Nim to nastąpiło, Zygmunt Luksemburski zaczął rozumieć, że turecka ekspansja nie musi się zatrzymać na granicy Węgier. Fakt, że najeźdźca rozszerzał obszar panowania islamu, ułatwił królowi Madziarów znalezienie sojuszników. Choć papiestwo znajdowało się na dnie upadku z powodu wielkiej schizmy, na wysokości zadania stanęli regenci rządzący Francją w imieniu dotkniętego chorobą umysłową króla Karola VI Szalonego. Pomoc obiecali też książęta Burgundii, Orleanu i państewek Rzeszy. Dołączyli do nich rycerze z Anglii, Polski i Italii, a wsparcie floty zapewniła Republika Wenecka. „Tak mnogie chrześcijan połączyły się razem zastępy, że na nich pięciorakie widzieć było godła monarchów” – odnotowywał Długosz.

Choć zgromadzono armię liczącą 16 tys. żołnierzy, to jej wartość bojowa była mizerna. Na przykład książę Burgundii Jan II bez Trwogi, dowodzący 2 tys. Francuzów, nie słuchał rozkazów węgierskiego króla. Bałagan nie przeszkadzał, póki wojska maszerowały w stronę Nikopolis. Kiedy otoczono twierdzę, zorientowano się, że nikt nie zadbał o sprowadzenie machin oblężniczych. Chrześcijańska armia nie mogła zostawić obsadzonej przez wroga fortecy na swoich tyłach, lecz nie potrafiła jej zdobyć. Ale tym się nie przejmowano. Wedle Długosza król Zygmunt Luksemburski „pielęgnując ciało w namiocie, oddany wypoczynkowi i rozrywkom, chełpił się, że jest otoczony tak wielkim wojskiem, iż nie tylko sułtan turecki, ale nawet wszyscy władcy Wschodu nie mają odwagi go zaatakować”. Gdy sułtan Bajazyt I zjawił się z wojskiem pod Nikopolis, to „zastał wojsko katolickie i króla Zygmunta rozproszone w całkowitym bezładzie i bez broni, błąkające się jak stado owiec”.

Nim Zygmunt Luksemburski cokolwiek zadecydował, francuska jazda ruszyła do ataku. Jan II bez Trwogi należał do tego rodzaju władców, u których odwaga dominowała nad myśleniem. Książę poprowadził szarżę rycerzy na janczarów zajmujących pozycje za umocnioną palisadą i ukrytymi w ziemi dołami. Przeżyli ją nieliczni. Gdy kończyła się pierwsza rzeź, na pole bitwy nadciągnęły główne siły armii chrześcijańskiej, by skończyć podobnie. „Francuzi zaś, Polacy, Niemcy, Czesi, Burgundczycy, Hiszpanie i niektórzy z Węgrzynów, stoczywszy walkę z Turkami, pobici zostali i porażeni na głowę. Niewielu zdołało ujść z pogromu, większa część legła na placu lub dostała się w niewolę” – pisał Długosz. Wśród ocalałych znalazł się Zygmunt Luksemburski, który zdążył dostać się na jeden ze weneckich statków cumujących na Dunaju.

Tak pod Nikopolis 25 września 1396 r. Turcy zagwarantowali sobie stałą obecność w Europie. A dokończenie podboju Bizancjum stawało się dla nich już tylko formalnością.

Synkretyczne imperium

„Wielkie zwycięstwo Turków, a ostateczny upadek Greków, okryły niesławą łacinników – pisał Jan Długosz o upadku Konstantynopola w 1453 r. – Imię Chrystusa zostało haniebnie znieważone”. Europa nie potrafiła się otrząsnąć z szoku. Tysiąc lat od upadku cesarstwa zachodniorzymskiego znikła wschodnia część dawnego imperium. Bazylika Hagia Sophia, wzniesiona za czasów cesarza Justyniana Wielkiego, najważniejsza ze świątyń prawosławia, uzupełniona została o cztery minarety i zamieniona w meczet.

Groźba tureckiego marszu na zachód stawała realna. Zwłaszcza że zajęcie Bizancjum wywarło na Osmanów wpływ trudny do przecenienia. „Po zdobyciu Konstantynopola ich państwo przeobraziło się na sposób bizantyjski; Turcy osmańscy z dziedzictwa azjatyckiego stali się »neobizantyjczykami islamu« i niemal jedyną zmianą było to, że na tronie Bizancjum zamiast basileosa z koroną zasiadł sułtan w turbanie” – napisał Alessio Bombaci w „Imperium osmańskim”. Dodawał, że „doszło nawet do projektu stworzenia imperium rzymsko-muzułmańskiego”.

Jednak nie tylko z bizantyjskich wzorców czerpali najeźdźcy. Od Mongołów zapożyczyli koncepcję utrzymywania stałej armii podporządkowanej sułtanowi. Jej najważniejszy element stanowiła gwardia przyboczna władcy, tworzona przez korpus janczarów. Te elitarne oddziały piechoty, które tak walnie przyczyniły się do triumfu pod Nikopolis, formowano z chłopców odebranych chrześcijańskim rodzinom na Bałkanach. W wieku około ośmiu lat zaczynali mordercze szkolenie wojskowe, czyniące z nich znakomitych żołnierzy. Jednocześnie wychowywano ich na fanatycznych wyznawców islamu. Po wynalezieniu broni palnej janczarzy zdominowali na polach bitewnych zachodnie rycerstwo. O czym boleśnie przekonał się na własnej skórze król polski i węgierski Władysław III pod Warną w listopadzie 1444 r. Zamiast pobić Turków i zmusić ich do wycofania się z Europy, co było celem wyprawy, sam stracił głowę – i to dosłownie. „Głowa nieszczęsnego króla posłaną została do Brussy, przedtem stolicy państwa (tureckiego – red.), aby na widok pospolitego ludu była tam wystawiona. Dla zachowania od zepsucia w miodzie była zatopiona” – zapisał turecki kronikarz Chodża Effendi.

>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ"