Zagrożenia, z którymi musi się ostatnio zmagać Unia Europejska, sprawiają, że coraz częściej powraca pomysł stworzenia wspólnych sił zbrojnych. Co ciekawe, idea takiej armii jest o wiele starsza od samej UE. Jednak historia pokazuje, że nie ma wielkich nadziei na zrealizowanie projektu. Bo wystarczy, że wspólny wróg trochę osłabnie.

Podrażnione ambicje Paryża

Niezaproszenie na rozmowy mocarstw do Jałty w lutym 1945 r. było dla Charles’a de Gaulle’a wyjątkowo bolesnym ciosem. Ale choć oburzeniem Francji nie przejmowali się Franklin Delano Roosevelt i Winston Churchill, w brytyjskim MSZ przeważała opinia, że po skończeniu wojny Londyn powinien dążyć do odnowienia sojuszu militarnego z Paryżem. „Wobec oświadczeń prezydenta USA o wycofaniu amerykańskich sił z Europy w dwa lata po wojnie, Wielka Brytania potrzebowała Francji” – podkreśla Agnieszka Kastory w opracowaniu „Brytyjsko-francuski traktat zawarty w Dunkierce. Negocjacje i podpisanie”. W Londynie zaczęto się także obawiać, że obrażony na aliantów Paryż zwiąże się z rządzonym przez Józefa Stalina ZSRR.

Reklama

Sondowany przez Londyn de Gaulle w lutym 1945 r. przekazał, że jest zainteresowany traktatem. „Francuski projekt sojuszu z Wielką Brytanią był gotowy 24 lutego 1945 r. (...) Przewidywano prowadzenie wojny aż do pokonania Niemiec, następnie podjęcie środków zapobiegających odrodzeniu niemieckiego zagrożenia” – opisuje Kastory. Stojący na czele francuskiego MSZ Georges Bidault przekazał dokument Londynowi, aby uzgodnić szczegóły. Wówczas okazało się, że brytyjski rząd oczekuje od Francji ustępstw w sprawie przyszłej wielkości francuskiej strefy okupacyjnej na terenie Niemiec, a także statusu Syrii i Libanu. Bidault zaprotestował i zerwał rozmowy. Stanowisko ministra spraw zagranicznych poparł de Gaulle i pomysł sojuszu został zamrożony na długie miesiące.

Sojusz za węgiel

Tymczasem w Londynie doszło do niespodziewanej zmiany rządzącej ekipy, bo w lipcu 1945 r. wybory wyniosły na fotel premiera Clementa Attlee. Szef rządu oraz nowy minister spraw zagranicznych Ernest Bevin bardzo pragnęli odnowienia sojuszu z Paryżem. Tam przestał już rządzić de Gaulle, zaś kolejny premier Félix Gouin wpadł na pomysł, że Francja i Wielka Brytania powinna podpisać układ sojuszniczy z ZSRR. Ta koncepcja wprawiła Brytyjczyków w osłupienie. „W Wielkiej Brytanii rósł niepokój związany z rozwojem sytuacji wewnętrznej we Francji. W marcu i kwietniu 1946 r. odbyła się kolejna dyskusja w Foreign Office podsumowana w memorandum dla Bevina. Wyrażano w nim zaniepokojenie możliwością zdominowania francuskiego rządu przez komunistów” – opisuje Kastory. Pojawił się strach, że zdobędą oni też władzę w Belgii i we Włoszech.

Ale najgorsze obawy się nie sprawdziły. Wprawdzie Francuska Partia Komunistyczna, wielbiąca Stalina, otrzymywała w kolejnych wyborach regularnie po 26 proc. głosów, to rządy formowały inne stronnictwa. Kluczową rolę odgrywali socjaliści, którym przewodził doświadczony Léon Blum. Acz za jego rządów IV Republika popadała w coraz większe problemy gospodarcze i potrzebowała pilnej pomocy. „Blum w liście wystosowanym 1 stycznia 1947 r. do premiera Wielkiej Brytanii przedstawił opłakaną sytuację swego kraju: wzrost inflacji i katastrofalny stan gospodarki będącej w stanie depresji. Francja pragnęła wprowadzić oszczędności, zwiększyć produkcję. Na przeszkodzie stał jednak brak węgla: 2–3 mln ton miesięcznie” – wyjaśnia Kastory.

Premier Attlee podszedł do prośby o dostawy węgla nieufnie. Podejrzewał, że stary wyga chce wykorzystać Wielką Brytanię i nic nie dać w zamian. Odpisał więc, iż nie może pomóc. Wówczas, 14 stycznia, zdesperowany Blum wybrał się do Londynu i długo przekonywał szefa brytyjskiego rządu, aby zmienił zdanie. Wtedy do akcji wkroczył Bevin i przypomniał o zainteresowaniu Londynu podpisaniem układu sojuszniczego. Wtedy Blum postawił warunek – sojusz za węgiel. Obie strony na to przystały i miesiąc później treść traktatu była gotowa. „Przewidywał on udzielenie pomocy w granicach realnych możliwości, gdyby druga strona znalazła się w wojnie z Niemcami w wyniku niemieckiej agresji, albo akcji przeprowadzanej zgodnie z decyzją Rady Bezpieczeństwa ONZ” – pisze Kastory. Dokument podpisano 4 marca 1947 r. w Dunkierce.

Sojusz tworzono z myślą wspólnej obrony przed Niemcami. Tymczasem niedługo potem zaczęto sobie uświadamiać, iż to nie one są największym zagrożeniem.

Czeski syndrom

Na polecenia Stalina pod koniec 1948 r. współrządzący Czechosłowacją komuniści dokonali zamachu stanu. Pojawił się także terror – tych, których uważano za osoby podejrzane politycznie, już nie tylko aresztowano, ale też mordowano. „Dyplomacja brytyjska okazała się bezradna, a amerykańska zupełnie bierna. Komuniści przechwycili pełnię władzy w Czechosłowacji, nie napotykając na żaden opór ze strony Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii” – podkreśla Marek Kazimierz Kamiński w opracowaniu „Polska i Czechosłowacja w polityce Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w latach 1945–1948”.

Administracja Harry’ego Trumana przewrotem w Czechosłowacji, podobnie jak wcześniej sfałszowanymi przez komunistów wyborami w Polsce, zupełnie się nie przejęła. Od zakończenia II wojny światowej kraje na wschód od Łaby były przez Amerykanów spisane na straty, bo w wyniku ustaleń z Jałty i Poczdamu znalazły się w sowieckiej strefie wpływów. Uwaga Waszyngtonu koncentrowała się na utrzymaniu stabilności ekonomicznej i politycznej Europy Zachodniej i na zadbaniu o przyszłość Niemiec. „Brak głębszego zainteresowania ze strony USA problemami Europy Środkowo-Wschodniej i ugodowość wobec ZSRR sprawiły, iż słabszy brytyjski partner nie był w stanie pozyskać dla swych propozycji strony amerykańskiej” – wyjaśnia Kamiński.

Porzucenie Europy Środkowej przez Amerykanów zostało zauważone w krajach demokratycznych i wzbudziło popłoch. Wówczas przypomniano sobie o sojuszu podpisanym przez Francję i Wielką Brytanię w Dunkierce. Akces do niego zgłosiły Holandia, Belgia i Luksemburg. Co sformalizowano 17 marca 1948 r. w Brukseli traktatem „o współpracy gospodarczej, społecznej i kulturalnej oraz o zbiorowej samoobronie”. Tworzył on wspólnotę obronną nazwaną Unią Zachodnią. Przy czym już nie zakładano, iż będzie ona broniła krajów demokratycznych tylko przed Niemcami.

Pod amerykańskim parasolem

Dwa miesiące po traktacie brukselskim na początku maja 1948 r. do Hagi zjechało się ponad 800 wpływowych polityków i intelektualistów z Europy Zachodniej. Były już brytyjski premier Winston Churchill wygłosił przemówienie, w którym nawoływał do zawiązania na Starym Kontynencie politycznej wspólnoty krajów demokratycznych. „Chcemy Europy zjednoczonej, w której na całym obszarze istnieć będzie swobodny przepływ ludzi, idei i dóbr” – ogłosił. Owocem tej konferencji stały się narodziny rok później Rady Europy i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Z długiego letargu w międzyczasie wybudzili się Amerykanie. Prezydenta Trumana przekonały argumenty świetnie orientującego się w sowieckich realiach George’a Kennana. Przekonywał on, że ekspansja ZSRR będzie trwała dopóty, dopóki Moskwa nie natrafi na zdecydowany opór, ponieważ Sowieci są „niewrażliwi na logikę rozumu i niezwykle wrażliwi na logikę siły”.

Waszyngton w końcu odpowiedział na apele o wsparcie europejskich sojuszników – i tak ruszyły tajne przygotowania do stworzenia wielkiego paktu obronnego. Blokada Berlina Zachodniego, jaką w czerwcu 1948 r. nakazał Stalin, dodatkowo dopingowała do szybkiego działania przywódców Zachodu. Wreszcie w Waszyngtonie 4 kwietnia 1949 r. 10 państw z Europy Zachodniej, Stany Zjednoczone i Kanada podpisały traktat północnoatlantycki. Tak rodziło się NATO, zaś członkowie Unii Zachodniej podjęli decyzję, że zostanie ona włączona w struktury militarne paktu.

Tymczasem polityka „powstrzymywania” nabierała tempa i w Waszyngtonie zapadła decyzja, iż z zachodnich stref okupacyjnych w Niemczech musi zostać utworzone nowe państwo. Co też nastąpiło 7 października 1949 r. Wkrótce w prasie zaczęły się pojawiać informacje, że Republika Federalna Niemiec będzie posiadała własną armię. „Dla większości opinii publicznej w Europie pogłoski te stanowiły głęboki wstrząs – uzbrojenie Niemiec splamionych zbrodniami hitlerowskimi było czymś nie do pomyślenia” – opisuje w monografii „Europa zachodnia po II wojnie światowej” Jerzy Krasuski. „Niemniej przywódca opozycji konserwatywnej w parlamencie brytyjskim Churchill wyraził 16 marca 1950 r. zadowolenie, że dzięki Unii Zachodniej i Paktowi Atlantyckiemu uległ zmianie dawniejszy pogląd USA, jakoby Europy zachodniej nie dało się obronić” – dodawał.

Minęły trzy miesiące i na Półwyspie Koreańskim komunistyczna Północ, wspierana przez Związek Radziecki, najechała na proamerykańskie Południe. W Europie strach przed sowiecką inwazją, i tak olbrzymi, wzrósł jeszcze bardziej. Zatem remilitaryzację Niemiec przełknięto. Gdy zaś w połowie sierpnie 1950 r. zebrało się Zgromadzenie Doradcze Rady Europy, Churchill wniósł w trakcie jego obrad rezolucję wzywającą do natychmiastowego utworzenia „armii europejskiej, która by podlegała odpowiedniej, wspólnej demokratycznej kontroli i która działałaby w ścisłej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi i Kanadą”.

Rada Europy zagłosowała tak, jak chciał Churchill, zaś Francja przedłożyła wniosek o konieczności utworzenia Europejskiego Ministerstwa Obrony. Na jego szefa proponowała Churchilla. I ten wniosek przyjęto niemal jednomyślnie. Jednak zakres władzy, jaki posiadała Rada Europy, był zerowy i jej propozycje wchodziły w życie, jeśli przystały na nie kraje członkowskie.

Europa wspólnot

Zanim Churchill zaczął zabiegać o stworzenie europejskich sił zbrojnych, szef francuskiego MSZ Robert Schuman 9 maja 1950 r. ogłosił plan. Jego kluczowy punkt zakładał: „Rząd francuski proponuje umieszczenie całej francusko-niemieckiej produkcji węgla i stali pod zarządem wspólnej Wysokiej Władzy w organizacji otwartej na udział innych krajów europejskich”. Tak zawiązała się Europejska Wspólnota Węgla i Stali, inicjująca trwałą nić porozumienia między Francją a RFN. Tworzono ją za wiedzą i przyzwoleniem Waszyngtonu, a jednocześnie za plecami Londynu. Brytyjski rząd dowiedział się o planie Schumana jako ostatni. „Quai d’Orsay (francuskie MSZ – red.) czerpało z tego niekłamaną przyjemność: był to pierwszy z wielu małych odwetów za podejmowanie przez «Anglo-Amerykanów» decyzji bez konsultacji z Paryżem” – wyjaśnia Tony Judt w monografii „Powojnie”.

Na tym Paryż nie zakończył politycznej ofensywy. „Rząd francuski czując, że na dalszą metę nie zdoła zapobiec remilitaryzacji RFN, postanowił nadać jej formę stosunkowo najmniej dla Paryża niebezpieczną – włączenia wojsk zachodnioniemieckich do Armii Europejskiej” – pisze Krasuski. Plan takiego rozwiązania ogłoszono 24 października 1950 r., a francuskie Zgromadzenie Narodowe poparło ów projekt. Przewidywał on m.in., że wspólna armia będzie podlegać europejskiemu ministrowi obrony, którego powoła Zgromadzenie Europejskie, stanowiące wspólny parlament. Przy czym Paryż od razu zaznaczał, iż jako szefa sztabu armii europejskiej widzi swojego marszałka Alphonse’a Juina.

Takie postawienie sprawy spowodowało, że Londyn i Waszyngton zdystansowały się wobec planu. Od tego momentu negocjacje ugrzęzły. Trzy stolice kłóciły się, czy we wspólnej armii jednostki narodowe powinny być do poziomu batalionu, pułku czy dywizji oraz ilu niemieckich żołnierzy powinno w niej służyć. „Francja musiała pójść na dalsze ustępstwa, godząc się na jednostki narodowe w rozmiarach dywizji (13–15 tys. ludzi), a ogólna liczba wojsk zachodnio niemieckich nie miała przekraczać 20 proc. wojsk Europejskiej Wspólnoty Obronnej, czyli 150 tys. ludzi” – opisuje Krasuski.

Tymczasem w ciągu następnych miesięcy kanclerz Konrad Adenauer zręczną polityką zdołał doprowadzić do tego, że zwycięskie mocarstwa zgodziły się na podpisanie w maju 1952 r. w Bonn traktatu uznającego suwerenność RFN. Acz Paryż postawił warunek, iż w zamian Niemcy najpierw muszą przystąpić do Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Ustalono także, że jej władze powinny mieć charakter ponadnarodowy, odwzorowując rozwiązania zastosowane w Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali. „Przewidziano więc utworzenie niezależnego od rządów Komisariatu złożonego z dziewięciu członków, z których tylko dwóch mogło być jednej narodowości: Rady, w której liczba głosów przysługujących danemu państwu byłaby proporcjonalna do jego wkładu finansowego i militarnego (czyli nie byłaby stała); oraz Zgromadzenia złożonego z delegatów parlamentów lub pochodzącego z wyborów bezpośrednich” – wyjaśnia Krasuski.

Ostatecznie układ o utworzeniu Europejskiej Wspólnoty Obronnej (EWO) podpisano 27 maja 1952 r. w Paryżu. Przystąpiły do niej Francja, RFN, Włochy, Belgia, Holandia i Luksemburg. Acz francuski rząd posłużył się zręcznym wybiegiem i zagwarantował sobie, że jednostki francuskie stacjonujące poza Starym Kontynentem pozostaną wyłączone z EWO. To gwarantowało Francji, iż jej siły zbrojne zawsze zachowają przewagę nad potencjałem militarnym Niemiec. Dysponując tym atutem pod koniec czerwca 1952 r., Paryż ogłosił, że będzie dążył do stworzenia na Starym Kontynencie również Europejskiej Wspólnoty Politycznej.

Destrukcyjne odprężenie

Śmierć Stalina w marcu 1953 r. sprawiła, że kraje Europy Zachodniej zaczęły z coraz większą nadzieją spoglądać na Związek Radziecki, licząc na zmianę w jego polityce zagranicznej. I tak się stało. Jednak to, że ZSRR przestał się jawić jako śmiertelne zagrożenie, podziałało demotywująco na elity Europy Zachodniej. Jedynie Bundestag siłą rozpędu, wkrótce po śmierci Stalina, 19 marca 1953 r. ratyfikował układ o Europejskiej Wspólnocie Obronnej.

Natomiast we Francji, wraz z szybkim obniżaniem się lęku przed sowiecką inwazją, rozpoczęła się wewnętrzna rozgrywka polityczna. Opozycja obaliła rząd i doprowadziła do odejścia ze stanowiska ministra spraw zagranicznych Roberta Schumana. Nowy premier René Mayer ogłosił, iż chce renegocjować traktat tworzący EWO, uzupełniając go o 10 nowych protokołów. Tak, aby Francja mogła swobodnie operować swoimi jednostkami wojskowymi i przerzucać je w inne regiony świata. Wrzenie w Wietnamie, Algierii, Tunezji i Maroku zwiastowało, iż IV Republikę czeka seria wojen kolonialnych. Stawały się one dla niej ważniejsze niż powstrzymywanie ekspansji ZSRR. To z kolei dla europejskich partnerów oznaczało podważanie zaufania co do samej idei wspólnej armii, skoro Paryż traktował ją jako narzędzie mające być użyteczne przede wszystkim dla Francuzów.

W maju 1953 r. rząd Mayera upadł i kryzys polityczny nad Sekwaną zaczął się pogłębiać. „Naród z braku przywództwa popada znowu w dawne swoje podziały, które go degenerują i paraliżują” – notował uważnie obserwujący zachodzące zmiany Charles de Gaulle. Tymczasem Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zaczęły naciskać na Paryż, aby w końcu ratyfikował traktat o EWO, ponieważ dopiero to otwierało drogę do remilitaryzacji Niemiec Zachodnich oraz oficjalnego uznania ich suwerenności przez mocarstwa. Ale Francuzi się zaparli i coraz twardziej odmawiali realizacji pomysłu, którego byli autorami. Wszystko w imię obrony interesów IV Republiki.

W końcu sekretarz stanu USA John Dulles pojechał do Paryża i tam 17 grudnia 1953 r. wygłosił ostre przemówienie. „Gdyby Europejska Wspólnota Obronna nie miała być zrealizowana, gdyby Francja i Niemcy miały pozostać podzielone i stać się znów potencjalnymi wrogami, to bardzo wątpliwe jest, czy kontynentalna Europa mogłaby się stać regionem bezpieczeństwa. Doprowadziłoby to z konieczności do niezmiernie bolesnej rewizji polityki amerykańskiej” – ostrzegał. Ale swoim tonem jedynie umocnił opór Francuzów. W efekcie 29 sierpnia 1954 r. Zgromadzenie Narodowe odmówiło ratyfikacji układu tworzącego EWO. Tak ostatecznie grzebiąc cały projekt.

Na drugim końcu świata pod Dien Bien Phu wietnamscy partyzanci w tym czasie zadali upokarzającą klęskę francuskiej armii, szargając międzynarodowy prestiż IV Republiki. Nagle okazało się, że osamotniony Paryż musi z całych sił realizować „plan Schumana” i wspólnie z RFN cementować Europejską Wspólnotę Węgla i Stali. Ponieważ jedynie tak Francja zachowywała szansę na wyrwanie się z izolacji w Europie, w jaką sama siebie wmanewrowała. ©Ⓟ

Tekst pochodzi z weekendowego wydania Dziennika Gazety Prawnej.Więcej tekstów w ramach cyfrowej subskrypcji »