Poza krajami skandynawskimi i niektórymi państwami Europy Wschodniej żaden sektor bankowy nie osiąga rozsądnego poziomu dochodowości, a w jednej trzeciej krajów notowane są straty” – takie podsumowanie przedstawili w ostatnich dniach analitycy Deutsche Banku, jednego z dwóch największych graczy w bankowości na naszym kontynencie.
Nie jest niespodzianką, że w najgorszej sytuacji znajdują się kraje południa kontynentu, które zmagają się z błędnym kołem: koszty obsługi długu publicznego są tak wysokie, że ograniczają możliwości rozwoju gospodarek; to powoduje straty w bankach, które do tej pory pokrywało państwo, dodatkowo zwiększając swoje zadłużenie. Nowy pomysł na radzenie sobie ze stratami wypróbowano kilka miesięcy temu przy okazji niewypłacalności banków cypryjskich – część kosztów musieli wziąć na siebie deponenci. Z wypowiedzi europejskich polityków wynika, że Cypr wcale nie musi być wyjątkiem, o ile pojawią się problemy równie duże jak na śródziemnomorskiej wyspie, gdzie tylko ubiegłoroczna strata banków przekraczała 90 proc. ich kapitałów.
Problemy nie dotyczą jednak wyłącznie Południa. W Niemczech i Wielkiej Brytanii średnia stopa zwrotu z kapitału nie przekraczała w ubiegłym roku 2 proc. Z dużych unijnych krajów nieco lepiej radziła sobie jedynie Francja, gdzie było to 3,4 proc. Dla porównania, według danych prezentowanych przez DB Research, w Polsce przeciętna dochodowość banków wynosiła w minionym roku 10,9 proc., a w najlepszych pod tym względem Czechach i Estonii było to nawet nieco powyżej 14 proc.
Reklama
Ten rok dla europejskich banków nie będzie dużo lepszy. Przykładem może być to, co dzieje się na Wyspach. Wprawdzie stabilność tamtejszych banków wydaje się niezagrożona, ale zupełnie niedawno wyszło na jaw, że jedna z mniejszych instytucji, Co-operative Bank (należący do spółdzielczej grupy, w której są też – jak pisze brytyjska prasa – sklepy spożywcze, apteki i domy pogrzebowe), natychmiast potrzebuje 1,5 mld funtów świeżego kapitału.
Za oazę stabilności uważane są banki skandynawskie. Czy słusznie? Gdyby nie było takiej potrzeby, szwedzka Nordea zapewne nie wycofywałaby się z naszego kraju (kilka tygodni temu o kupnie jej polskiej filii poinformował PKO BP), a raczej wykorzystywałaby okazję do zwiększenia skali biznesu na jednym z najlepszych dla banków rynków w Europie. Trzeba jednak zaznaczyć, że Nordea i tak wytrzymała u nas długo – wychodzi niemal ostatnia, a pojawiła się pierwsza, jeszcze w latach 90. Inni pojawili się tuż po wejściu naszego kraju do UE i wyszli w czasie pierwszej fali kryzysu (wtedy banki z Północy mocno odczuły straty w republikach nadbałtyckich).
Kto dziś mógłby kupować działające w Polsce banki należące do inwestorów zagranicznych? Według informacji prasowych na sprzedaż wystawiony jest np. BGŻ należący do holenderskiego Rabobanku. Najmocniejszymi kandydatami byłyby duże brytyjskie banki. Tyle że one obecnością w naszym regionie nie są specjalnie zainteresowane. Inni duzi europejscy gracze już u nas są – do wyjątków należy austriacki Erste Bank (inny bank z Austrii pokazujemy jako swego rodzaju ciekawostkę – jest to bowiem unijny przyczółek rosyjskiego Sbierbanku, największej instytucji bankowej w naszym regionie). Najskuteczniejszy w wykorzystywaniu okazji do przejęć okazywał się w ostatnich latach hiszpański Santander. Na niewielką skalę obecny u nas od ponad dekady, w trakcie kryzysu przejął już dwa banki z pierwszej dziesiątki – BZ WBK należący wcześniej do Allied Irish Banks, a także Kredyt Bank, którego pozbywała się belgijska grupa KBC.
ikona lupy />
Sektor bankowy w UE - część 1 / DGP
ikona lupy />
Sektor bankowy w UE - część 2 / DGP
ikona lupy />
Dług publiczny w krajach UE / DGP
ikona lupy />
Wzrost gospodarczy w UE / DGP