Artyści się na rządzących wypięli, prezydent Opola także, Telewizja Polska dostała po łapach, a tu wciąż wołania, że demokracja zagrożona. Przecież jest zupełnie odwrotnie. Jaka dyktatura pozwoliłaby się tak zapędzić do narożnika? Jaka tak rozstawiać po kątach? Erdogan? Putin? Łukaszenka? Słabiutka to dyktatura, skoro się potyka o własne sznurówki.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Opozycja nie przyjmuje tego do wiadomości i z uporem maniaka przekonuje, że za rogiem czają się z pałą i kajdankami Ziobro, Macierewicz i Kaczyński, choć wyborcy jedyne, co widzą, to ucho prezesa. A przecież tu nie o demokrację chodzi, tylko o wizję. Ta Prawa i Sprawiedliwości wciąż jest tak atrakcyjna społecznie. Bo jest jedyna.

Pokaz nieudolności

Czy państwu też coś tutaj zgrzyta?
Reklama
Oto był sobie festiwal, który przetrwał komunę, przetrwał transformację, nawet w czasach Facebooka i internetu radził sobie jako tako, a tu wystarczyły dwa tygodnie, by zostały z niego zgliszcza. Jak każdy dzisiejszy spór, także ten miał genezę polityczną, więc toczył się według utartego już schematu. Artyści poczuli się dotknięci, że namiestnik polityczny w randze prezesa telewizji ośmiela się cenzurować wykonawców, ten na początku zbagatelizował sytuację, prawicowe media podniosły larum, że znów nam atakują rząd, więc trzeba było się opowiedzieć. Artystom, którym rządowa wizja polityki kulturalnej bardziej przypomina tę chińską niż cywilizowaną, nie mieli problemu z wyborem opcji, to i posypały się rezygnacje. Gdy prezydent Opola wypowiedział umowę na organizację festiwalu, prezes Jacek Kurski został na placu boju z Janem Pietrzakiem, który wciąż występować chciał i rezygnować nie zamierzał.
Wizerunkowo – klapa. Politycznie – porażka. Polityka premiuje silniejszych, a konflikt wokół festiwalu pokazał, że nawet struny gitary i mikrofon większą mają moc niż dalekosiężne strategie tworzone w gabinecie przy Nowogrodzkiej. Władza oberwała równie mocno, jak w „Uchu Prezesa”. Tam została wystawiona na śmieszność, tu obnażyła swoją słabość. I to ta sama władza, którą opozycja od półtora roku z mozołem przebiera w dyktatorskie ciuszki.
A cóż to było w istocie, jak nie pokaz nieudolności?
Sprawa jest poważniejsza niż bojkot artystów, poważniejsza nawet niż festiwal z pięćdziesięcioletnią tradycją. Antydemokratyczna narracja, którą opozycja zbudowała wokół Prawa i Sprawiedliwości oraz Jarosława Kaczyńskiego, nie działa i nie zadziała, bo opiera się na błędnej diagnozie i błędnej strategii. Cała umiejętność Kaczyńskiego w tym, że swoje koncepcje realizuje on w ramach demokratycznych reguł. Nagina je do granic, ale nie przekracza. A opozycja, uderzając w te tony, fałszuje.

Błędna diagnoza

Nazwijmy nasz podstawowy problem polityczny po imieniu: Prawo i Sprawiedliwość chce ułożyć Polskę na nowo i po swojemu. Odbudować silne państwo narodowe, jednorodne kulturowo, niezależne gospodarczo, oparte na tradycji, w nierozerwalnym związku z Kościołem katolickim. Wielu – może nawet większości Polaków – ta koncepcja nie odpowiada. Mówią: to śmieszna wizja, odgrzewany kotlet. W zglobalizowanym świecie nie da się prowadzić całkowicie niezależnej polityki, systemy polityczne, prawne i gospodarcze połączone są w Europą tak grubymi linami, że nie sposób ich przeciąć. Choć może i nie, może można, ale dla takiego osamotnionego bytu państwowego to byłaby katastrofa. To jest myślenie polityczne kategoriami z poprzednich epok.
Może i tak jest. Ale nie oznacza, że PiS nie będzie próbował. I dopóki się nie zatrujemy tym zepsutym kotletem, Jarosław Kaczyński będzie powtarzał, że to danie pierwszej świeżości, od Modesta Amaro albo Marty Gessler co najmniej.
Dodatkowo linia głównych podziałów społecznych nie przebiega dziś między lewicą a prawicą, te polityczne koncepty nie opisują już współczesnego świata. Najważniejszy jest stosunek do globalizacji. To on dzieli społeczeństwa prawie na pół. Zarówno polskie, jak i francuskie, brytyjskie czy amerykańskie. Można ten podział rozumieć powierzchownie, jako lament nad przenoszonymi do Azji fabrykami bądź zachwytem nad możliwościami, jakie te przenosiny dają, ale jest on dużo głębszy. Dotyka kultury, wizji świata, nawet stosunku do wiary. Jego filarem jest stosunek do zmian i do obcych. I jedynie w tym sensie ma jakieś odniesienie do lewicowości i prawicowości; tak jak lewicowiec wierzy, że przyszłość będzie lepsza, a konserwatysta, że lepiej to już było.
Kaczyński ten podział zauważył, zrozumiał i wykorzystał. Rozbudził dumę narodową, przyzwolił na ksenofobię, wybudował mur między nami a obcymi, bo to pomaga w realizacji jego koncepcji.
Jak w tej rzeczywistości odnajduje się opozycja, czyli przede wszystkim Platforma i Nowoczesna? Prowadzi wojnę na froncie, na którym nie ma już przeciwnika. On to pole odpuścił, swoje wojska przeniósł tam, gdzie są mu niezbędne, opozycja ostrzeliwuje puste okopy. Jest przekonana, że państwo zbudowane na nowo po 1989 r., Polska umocowana w strukturach Unii Europejskiej i NATO, z gospodarką jako elementem europejskiego wspólnego rynku, jest modelem docelowym i najbardziej odpowiednim. A błędy, które się pojawiają, trzeba eliminować, a nie wylewać dziecko z kąpielą. W tej opowieści zakusy PiS na rozmontowanie starego systemu opozycja uznaje za zamach na podstawowe wartości. Na demokrację właśnie. PiS widzi to inaczej. Dłubanie przy konstytucji czy przejęcie wymiaru sprawiedliwości to właśnie zmiana czyniona w obrębie systemu. Przecież nikt do nikogo nie strzela, nikogo z powodów politycznych nie zamyka w więzieniu, nie wyrzuca z pracy. A tak wyglądają dyktatury właśnie. Patrz: choćby Turcja. Gdyby PiS nie robił tego, co robi, na czym miałaby polegać zmiana?
Opozycja utożsamia własny cel polityczny – utrzymanie status quo – z zamachem na demokrację i ten ton musi brzmieć fałszywie. Stety lub niestety, model przyjęty i zrealizowany po 1989 r. jest tylko jednym z możliwych, nie tylko jedynym. Była i jest alternatywa.

Błędna strategia

W 1984 r. władze PRL zaproponowały grupie Maanam występ na zlocie Komunistycznej Młodzieży z Polski i ZSRR w Pałacu Kultury i Nauki. Jego wokalistka Kora Jackowska odmówiła. Władze zakazały promowania zespołu w mediach. Nie można było o nim pisać, mówić, nie można było puszczać jego piosenek w radiu i telewizji. Tak właśnie wygląda postępowanie dyktatorskich rządów wobec krnąbrnych artystów. Czy ma to coś wspólnego z obecną sytuacją?
Przeciwnicy PiS twierdzą, że gdyby Jarosław Kaczyński mógł, to robiłby tak samo. Możliwe. Ale widocznie nie może. Albo coś go powstrzymuje, albo trzyma w ryzach. Pewnie system właśnie. Prawnicy debatujący na kongresie w Katowicach mogą mu bruździć i być solą w oku, ale kongres się odbył, nikt w ostatniej chwili sali nie zamknął ani nie wypowiedział umowy najmu. Tak właśnie wygląda protest w ramach demokracji. PiS przejął publiczne radio i telewizję i przekształcił je w tuby propagandowe rządu, ale przecież doprowadził tylko do perfekcji to, co działo się już wcześniej, chociażby za prezesury „Brunatnego Roberta”. Jak to wtedy nazywano TVP? Telewizja Białoruska, oddział w Warszawie?
Opozycja od lat ma tę samą strategię: obrzydzić PiS w oczach Polaków. Kiedyś działało, zwłaszcza że Jarosław Kaczyński idealnie sam się w tę strategię wpasowywał. Dzisiejsze wołanie o zamachu na demokrację i dyktatorskich zapędach służy temu samemu, ale nie odnosi efektu. Bo nie może. Poza gronem politycznych wyznawców (opozycja też takich ma, podobnie jak PiS) taki komunikat uznawany jest za nieprawdziwy, bo nie odpowiada rzeczywistości. W dodatku jest atakiem na wizję państwa narodowego. A ta wielu uwodzi, nawet spoza kręgu zwolenników Kaczyńskiego, którzy nigdy na jego partię nie zagłosują z powodów estetycznych. Zostaliśmy wychowani w kulcie takiego państwa, cała nasza edukacja była na nim oparta, i to nie tylko tych najmłodszych pokoleń. Opowiadanie, że chcemy być zwarci, silni i od nikogo niezależni, porusza więc odpowiednie struny.
Kiedyś Platforma pospołu z PSL rozdzielała ciepłą wodę w kranie i jako tako ogarniała dystrybucję, dziś nie chce konkurować z PiS tam, gdzie toczy się prawdziwa walka – na wizje. Niedawno, ustami swojego szefa Grzegorza Schetyny ogłosiła, że chce być lepszym PiS, bardziej cywilizowanym, równie konserwatywnym, choć ubranym w dobrze skrojone garnitury, a nie strój łowicki. Cóż więcej trzeba, by zobaczyć ogrom jej błędu. Jeśli główną linią podziału jest dziś globalizacja, a jedna strona jest już zajęta przez jej przeciwników, to gdzie jest wolne miejsce? Przekonanie, że Polacy to naród konserwatywny i takim pozostanie na wielki wieków, to nawet nie głupota, to błąd.
Ta właśnie strategia wyniosła na fotel prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Gdy po drugiej stronie barykady stała Marine Le Pen, która chciała wyprowadził Francję z Unii Europejskiej, zakrzyknął: więcej Europy. Wszedł w konflikt, który dziś roznieca największe emocje i opowiedział się po jednej stronie. Nie próbował tworzyć nowego frontu, bo każdy inny był dla wyborców mniej ważny. Globalizacja i jej konsekwencje – to ich dziś zajmuje, o tym chcą dyskutować.
A w Polsce? Która partia – może poza Razem, ale oni wciąż tkwią w politycznej poczekalni – mówi: więcej Europy? Która opowiada się za większą federalizacją, wspólnym pieniądzem, czyli euro, wspólnym systemem obronnym i polityką zagraniczną? Która przekonuje: mniej państwa narodowego, więcej kompetencji dla ponadnarodowych ciał?
Grzegorz Schetyna pewnie odpowie: co innego mówią sondaże. Ale te kiedyś pokazywały, że chcemy euro w Polsce. Dziś większość jest przeciwko. Kto te postawy zmienił? Politycy. To jest ich największa moc.
W takiej sytuacji nie można mówić wyborcom: naszym celem jest odsunięcie PiS od władzy. Po co? Tak jak lekce sobie ważą opowieści, że już za chwileczkę, już za momencik będą nas zamykać w więzieniach, tak nie interesuje ich wymiana krwawego PiS na cyniczną Platformę. W tej perspektywie pokonanie Kaczyńskiego będzie tylko kolejną odsłoną prowadzonej od dziesięciolecia naparzanki, a nie wyborem między politycznymi konceptami.
Kaczyńskiemu Europa potrzebna jest dopóty, dopóki płaci. Gdy skończą się fundusze europejskie, na pierwszy plan wysunie niezależność i niepodległość. Niezależność od obcych rządów i obcych nam kulturowo konceptów, niepodległość od Komisji Europejskiej i ichniejszego parlamentu. Musimy zrozumieć: to nie jest antydemokratyczne. To dla wielu straszny pomysł, z niewyobrażalnymi konsekwencjami, ale jest pewną wizją polityczną, która część Polaków uwodzi. Wcale nie dyktatorską. I można ją zrealizować w ramach demokracji, nie trzeba do tego zamykać w więzieniach. Zwłaszcza że przeciwnicy zbyt są rozleniwieni, by tupnąć nogą.
Ta wizja jest tym bardziej prawdopodobna, że po drugiej stronie nie ma konkurencyjnej. Albo może inaczej – jest, ale nikt nie chce się do niej przyznać. Wciąż jesteśmy jednym z najbardziej proeuropejskich narodów i już nie wyobrażamy sobie życia w zamknięciu, a do tego sprowadza się koncepcja PiS. Spór polityczny dotyczy dziś wartości, a nie PKB. Status quo nie jest wartością, wolność jest. Jeśli PiS woła: Jak najmniej Europy, ktoś powinien zakrzyknąć: Chcemy jej jeszcze więcej. A nie opowiadać dyrdymały o zamachu na demokrację.
Bo przecież, to że nikt protestującym w sprawie Opola artystom nie zabroni występów, już wiemy. ⒸⓅ