NBP opublikował dane na temat transakcyjnych cen mieszkań w IV kwartale 2017 r. Według udostępnionych statystyk miniony rok przyniósł niewielkie podwyżki. Mimo kilku lat umiarkowanych wzrostów, ceny lokali w większości miast wciąż są jednak niższe niż w 2008 r. Expander tłumaczy z czego wynika taka sytuacja i co nas może czekać w przyszłości.



ikona lupy />
Zmiana cen mieszkań od 2008 roku / Media

Ceny mieszkań w 2017 r. w większości miast były wciąż niższe niż w 2008 r., kiedy kończył się boom na rynku nieruchomości. Szczególnie wysoka różnica dotyczy rynku wtórnego. Wśród 17 miast dla których NBP publikuje dane, tylko w Opolu i Rzeszowie ceny w omawianym okresie wzrosły. Nieco więcej było takich miast (6 z 17) w przypadku porównania wykonanego dla nowych mieszkań.

Dlaczego ceny mieszkań są niższe niż w 2008 r.?

Reklama

To, że ceny mieszkań są niższe niż 10 lat temu może wydawać się dziwne. Pensje Polaków wzrosły bowiem w tym czasie o ok. 44%. Mamy też rekordowo niskie stopy procentowe. Poza tym, mamy jeden z najniższych w UE indeksów liczby lokali na 1000 mieszkańców (371 w 2016 r.) w związku z czym jesteśmy na drugim miejscu od końca (po Rumunii) pod względem wskaźnika przeludnienia. Skoro lepiej zarabiamy i mamy za mało mieszkań, to dlaczego ich ceny są wciąż niższe niż w 2008 r.? Jest kilka czynników, które sprawiają, że kwoty nie powróciły jeszcze do poziomu sprzed 10 lat. Po pierwsze, ceny były wtedy wyjątkowo wysokie m. in. ze względów demograficznych. W tamtym okresie mieszkania chciało kupić bardzo wiele osób urodzonych na początku lat 80-tych, kiedy rodziło się ok. 700 000 dzieci rocznie. Duży popyt był jedną z przyczyn wywindowania cen do bardzo wysokich poziomów. Obecnie jest natomiast znacznie mniej takich osób, gdyż na początku lat 90-tych rodziło się już o 21% mniej dzieci (ok. 550 000 rocznie). W kolejnych latach statystyki zmniejszą się jeszcze bardziej, gdyż ok. 2000 r. na świat przychodziło już tylko ok. 380 000 noworodków.

Kolejny element to fakt, że w ostatnich latach budowano więcej mieszkań. W 2017 r. oddano ich do użytku 178 tys., czyli o 12,4 tys. więcej niż w 2008 r. Połączenie mniejszego popytu ze strony młodych z większą dostępnością nowych lokali spowodowało, że podaż była w stanie zaspokoić popyt, w związku z czym ceny pozostawały stabilne.

Warto też dodać, że choć stopy procentowe są obecnie rekordowo niskie, to uzyskanie kredytu jest znacznie trudniejsze niż w 2008 r. Dla przykładu, obecnie trzeba podsiadać przynajmniej 10% wkładu własnego podczas gdy 9 lat temu można było uzyskać kredyt nawet na 130% wartości kupowanego mieszkania. Istotnie wzrosły też np. zakładane przez banki koszty utrzymania, co obniża zdolność kredytową. Poza tym, kredyt wcale nie jest dziś dużo tańszy. Przypomnijmy bowiem, że w 2008 r. ok. 70% kredytów (wartościowo) było udzielanych we frankach. Ich oprocentowanie wynosiło wtedy ok. 4%, czyli mniej więcej tyle samo co dzisiejszych kredytów w złotych.

Co nas czeka w kolejnych latach?

Obecnie nic nie zapowiada ani kryzysu, ani gigantycznych wzrostów na rynku nieruchomości. Co prawda w przyszłym roku zapewne zaczną rosnąć stopy procentowe, ale nie powinno to wywołać dużych problemów. W ostatnich latach istotna część mieszkań była bowiem sprzedawana za gotówkę. Kredytobiorcy również mogą czuć się bezpiecznie, gdyż banki ostrożnie podchodziły do udzielania finansowania. Nic nie wskazuje również na duże wzrosty cen. Wprawdzie deweloperzy straszą rosnącymi kosztami pracy i działek budowlanych, jednak wraz ze wzrostem stóp procentowych spadnie popyt na budowane przez nich mieszkania. Skończył się też rządowy program MdM, w ramach którego młode osoby mogły uzyskać dopłaty na lokale. Z jednej strony zdrożeją kredyty hipoteczne. Z drugiej wzrośnie oprocentowanie lokat, czy obligacji i inwestycje w lokale na wynajem nie będą wydawały się już tak opłacalne jak dziś.

>>> Czytaj też: Wznoszą domy nad przepaścią. Rynek mieszkaniowy bije rekordy wszech czasów

Autor: Jarosław Sadowski, główny analityk Expander Advisors