Zabrzmi to, jakby piekło zamarzło, ale w największej elektrowni geotermalnej na Islandii brakuje naturalnie powstającej pary do napędu turbin. Oczywiście nie oznacza to, że na wyspie gejzerów ostygły podziemne „kotły”, Islandczycy trochę miejscami przesadzili ze skalą ich eksploatacji. W ten sposób podobno darmowa energia źródeł geotermalnych okazuje się być nie taka darmowa.

Problem dotyczy niedawno zbudowanej największej na wyspie elektrowni geotermalnej Hellisheidi. Jest ona w stanie osiągnąć maksymalną moc elektryczną równą 303 MW i dodatkowo dostarcza 133 MW w formie ciepła. Wbrew pozorom, nawet ogrzewana przez wulkany para nie jest za darmo. Trzeba wiercić dość kosztowne otwory do jej wydobycia. Tymczasem już po kilku latach eksploatacji Hellisheidi zauważono, że pary szybko zaczyna brakować, a uzyskanie dodatkowych jej ilości kosztuje, i to słono.

Elektrownię uruchamiano stopniowo pomiędzy 2006 a 2011 rokiem, ale już w 2013 r. zaczęły się kłopoty. W pierwszej kolejności właściciel – publiczna spółka Reykjavik Energy (Orkuveita Reykjavíkur) – pociągnęła za ponad 3 miliardy miejscowych koron (prawie 30 mln dol.) rurociąg, dostarczający parę z niedalekiego pola geotermalnego, na którym działa już 120 MW elektrownia Nesjavellir. Rok temu zaczął on dostarczać dość pary na wytworzenie 50 MW mocy. W tym samym czasie elektrownia, korzystając z własnego źródła była w stanie wytworzyć już jedynie 225 MW, a z szacunków wynikało, że w kolejnych latach rocznie będzie tracić 20 MW.

Czy geotermia to faktycznie taki dobry pomysł? O tym dowiesz się z dalszej części artykułu na portalu wysokienapieicie.pl