Rekonstrukcja rządu trwa już tak długo (a jeszcze się przecież nie kończy), że sprawia wrażenie wyjątkowo głębokiej zmiany, porównywalnej może nawet z tą, jaka towarzyszy wyborom. Tak jednak nie jest. [...] To wszystko nie oznacza też jednak, że zmiana jest całkiem błaha - pisze Krzysztof Jedlak.
Układ sił w parlamencie jest taki, jaki był. Ośrodek kluczowych decyzji politycznych pozostaje na Nowogrodzkiej dopóty, dopóki Jarosław Kaczyński nie zdecyduje się wejść do rządu. Program sprawujących władzę żadnym wartym uwagi modyfikacjom nie podlega, a ustawy dotyczące KRS i Sądu Najwyższego są tego przykładem.
Mamy za to nowego premiera i spodziewamy się wymiany niektórych ministrów. Jedno i drugie oznacza pewne – okaże się jeszcze, niekoniecznie szybko, czy i jak znaczące – wewnętrzne przegrupowanie w obozie rządzącym. Ale bez wyrzekania się przezeń jakichkolwiek ważnych celów politycznych i chyba bez istotnej zmiany priorytetów. Innymi słowy, choć wszelkim tego typu roszadom towarzyszą wielkie emocje polityków, współdzielone także przez opinię publiczną i podsycane przez media, to projekt polityczny PiS pozostaje nienaruszony. Role wśród członków załogi statku się zmieniają (zobaczymy jeszcze, jak bardzo), zwłaszcza wśród oficerów – przy czym nowy jest pierwszy oficer, a nie kapitan – ale załoga jest ta sama, kierunek rejsu także. Może sposób nawigacji będzie trochę inny.
To wszystko nie oznacza też jednak, że zmiana jest całkiem błaha. Nie podejmuję się analizy, czy i jak rekonstrukcja Rady Ministrów wpłynie – zwłaszcza w dłuższym okresie – na układ sił w sprawującej władzę koalicji i pozycję poszczególnych frakcji czy polityków. Zresztą to jest zapewne sprawa otwarta. Będzie to raczej zmienna w czasie funkcja wielu czynników, w tym oczywiście woli prezesa Kaczyńskiego. Jednak jak w każdej zmianie, tak i w tej, którą obserwujemy, należy z nadzieją dopatrywać się szansy.
Mateusz Morawiecki będzie chyba znacznie sprawniejszym premierem (w każdym razie ma ku temu predyspozycje). I znacznie trudniejszym, a przez to i silniejszym, partnerem nawet dla tych członków rządu, którzy mają bardzo mocną pozycję polityczną. Udowodnił już zresztą jako wicepremier, że nie boi się brać władzy i odpowiedzialności, nawet za cenę konfliktów z, wydawałoby się, bardziej wpływowymi od niego. Jego atuty są znane i mogą być rzeczywiście dobrze wykorzystane dla polskiej gospodarki i dla naszej polityki zagranicznej – w granicach, w jakich będzie mógł z nich korzystać. Jego polityczne słabości (jak brak partyjnego zaplecza) nie przeszkodziły mu stać się wiodącą postacią w rządzie, w tym kluczowym decydentem w sferze gospodarczej. Wbrew temu, co mówi opozycja, nie jest – bynajmniej – hochsztaplerem ekonomicznym. Owszem, chętniej powołuje się na Mazzucato niż na adeptów szkoły chicagowskiej i wprost mówi o poważnej roli państwa w gospodarce oraz potrzebie egoistycznego dbania o własne (polskie) interesy ekonomiczne zarówno w kraju, jak i na globalnym rynku, ale to kwestia poglądów (nie wszyscy muszą się z nimi zgadzać), wcale nie radykalnych, a nie szarlatanerii.
Reklama
Z tego też powodu niedorzeczne jest przypuszczenie, że nowy premier zmodyfikuje z liberalnym zacięciem politykę społeczną rządu. Widać nie był dość uważnie słuchany przez oponentów. Z drugiej strony rozumie biznes. Między innymi dlatego, że do gospodarki, i nie tylko do niej, ma – na szczęście przecież – podejście bardzo racjonalne. Zrozumienie nie oznacza jednak pobłażania. Za majstersztyk, nawet wśród przedsiębiorców, uważa się przyciągnięcie do Ministerstwa Finansów ludzi z rynku, czyli z drugiej strony barykady, którzy znają z autopsji wyrafinowane techniki optymalizacji podatkowej dokonywanej kosztem finansów publicznych. To oczywiście przykład do szerszego naśladowania w administracji.
Z kolei argumentowi, że Strategia na rzecz odpowiedzialnego rozwoju pozostaje w przeważającej mierze na papierze, można przeciwstawić ten, że to z niej wypłynął pomysł – kontrowany dotąd w rządzie – transferu 75 proc. (czyli dziś ok. 130 mld zł) aktywów OFE na prywatne konta Polaków, zamiast ich połknięcia w całości przez ZUS.
Niezależnie od wszystkiego jednak pozycja i ocena Mateusza Morawieckiego jako premiera będą zależeć od tego – jestem przekonany, że także w oczach Jarosława Kaczyńskiego – na ile będzie potrafił w ramach narzuconych przez polityczny projekt PiS-u nie tylko atrakcyjnie nazwać i opisać, ale i zrealizować zamysł modernizacji Polski. Jako szef rządu zyskuje ku temu dodatkowe, poważne narzędzia i, co ważne, bierze też za to odpowiedzialność.

>>> Czytaj też: Morawiecki szykuje się do exposé. O czym będzie mówił nowy premier?