Ben Bernanke też nie powiedział nic nowego. Po raz trzeci powtórzył to, co mówi od wielu tygodni: recesja w USA skończy się w tym roku, jeśli spokój zapanuje na rynku bankowym. Stwierdzenie o braku zagrożenia Wielkim Kryzysem porównywalnym z latami 30. tymi XX wieku było bardzo słabym impulsem popytowym, bo to jest truizm. Najważniejsze z tego, co powiedział było ostrzeżenie o „braku politycznej woli”, które zagraża przedłużeniem recesji. To oczywiście odnosi się do braku zgody Republikanów i Demokratów na wspólne działania przeciwdziałające kryzysowi. Tyle tylko, że gracze postanowili (na razie) tego fragmentu wystąpienia nie zauważać.

Z pewnością bykom nie mogły pomóc dane makro. Okazało się, że indeks NY Empire State (pokazuje, jak zachowuje się gospodarka w regionie) spadł z poziomu -34,7 na – 38,2 pkt. (oczekiwano wzrostu). Dane o dynamice produkcji też były bardzo słabe – spadła o 1,4 proc. w stosunku do stycznia (oczekiwano spadku o 1,2 proc.). To już piąty spadek produkcji w ostatnich 6 miesiącach. Również wykorzystanie mocy produkcyjnych było mniejsze od oczekiwań (70,9 proc.). To nie wszystko. Indeks rynku nieruchomości podawany przez NAHB tkwił na poziomie historycznego minimum (9 pkt.). Recesja w pełnej krasie.

Jednak takimi drobnostkami mało kto się na rynkach przejmował. Rynek akcji podzielił się. Nadal drożały akcje w sektorze bankowym. Podstawowym powodem tej zwyżki było również w USA (podobnie jak w Europie) to, że angielski bank Barclays poinformował, że miał bardzo „mocny” początek roku. Taniały akcje w sektorze wysokich technologii – one reagowały na recesyjne dane makro. Poza tym kapitały przechodziły z tej grupy spółek właśnie w sektor finansowy. Coraz mocniejsze jest przekonanie o końcu problemów tego segmentu gospodarki. Uważam, że jest ono nieco przedwczesne, ale jeśli codziennie jakiś bank mówi, że daje sobie dobrze radę to w końcu musi się to przełożyć na zmianą postrzegania całego sektora. Pomagał też indeksom wzrost kursu akcji General Electric (zmiana rekomendacji UBS) oraz wzrost cen w sektorze surowcowym.

Indeks S&P 500 dość długo rósł. Zwyżka była już nawet dwuprocentowa, ale po pięciu godzinach sesji i utworzeniu formacji podwójnego szczytu pojawiła się chęć realizacji zysków. Indeks S&P 500 z każdą minutą redukował skalę zwyżki, a NASDAQ coraz mocniej się pogrążał. Indeks S&P 500 z każdą minutą redukował skalę zwyżki, a NASDAQ coraz mocniej się pogrążał. Końcówka był bardzo słaba. Nawet S&P 500 zabarwił się na czerwono, a NASDAQ solidnie spadł. Taka korekta to i tak najniższy wymiar kary po publikacji złych danych makro. Nie zmienia ona pozytywnego obrazu rynku.

Reklama

GPW poszła w poniedziałek od rana śladem innych giełd europejskich, ale od początku zachowanie naszego parkietu było bardzo niepewne. Jednak już przed 10.00 szybki uderzenia zleceń koszykowych podniosły WIG20 o prawie 2 procent. Prowadziły indeks na północ banki i KGHM. I można powiedzieć, że do ostatnich minut sesji to było wszystko, na co stać było nasz rynek. Widzieliśmy jeszcze wahnięcie indeksów po słabych danych opublikowanych w USA, ale dopiero w końcówce (niezwykle nudnej i małoobrotowej) sesji pojawiał się chęć zrealizowania części zysków. WIG20 wzrósł, ale sesja była bez znaczenia. Gracze z każdym dniem mogą coraz bardziej bać się piątkowego wygasania marcowej linii kontraktów, a to automatycznie ogranicza aktywność rynku i zmniejsza drastycznie obrót. To prowadzić może to bardzo dziwnych i gwałtownych ruchów indeksów. Trzeba przyjąć, że ten tydzień nie będzie miał wielkiego znaczenia prognostycznego.