Epoka, w której świat ekscytował się podbojem kosmosu, najwyraźniej minęła. Choć chińska sonda – wraz z łazikiem – wylądowała tuż po Nowym Roku na ciemnej stronie Księżyca, zainteresowanie świata tą misją kosmiczną było raczej symboliczne. Nawet za Wielkim Murem euforia była stosunkowo umiarkowana, choć Chińczycy mają z czego być dumni.
To, co nie zrobiło wielkiego wrażenia na przeciętnym zjadaczu chleba, zaskoczyło jednak ekspertów. – O większości chińskich osiągnięć naukowych się nie pisze, nikt o nich w gruncie rzeczy nie wie. To przypomina mi początkową fazę kosmicznego wyścigu między mocarstwami, kiedy pojawiło się zaskoczenie, że Sowieci również potrafią „to” robić – komentował Brian Harvey, autor książki „China In Space. The Great Leap Forward” (Chiny w kosmosie. Wielki Skok naprzód). – Technologiczne możliwości Chin poddają w wątpliwość przekonanie państw zachodnich o ich przewadze technologicznej. Może się okazać, że wcale takiej nie mają – dodaje analityk.
Co więcej, dla części ekspertów chińska misja na Księżyc – zwłaszcza w połączeniu z tym, co wiemy o całokształcie tamtejszego programu kosmicznego – oznacza wyzwanie rzucone Zachodowi. – Ameryka wróci na powierzchnię Księżyca, i to wcześniej niż myślicie! – zapewniał w tym samym czasie, kiedy Chińczycy wystrzelili Chang’e 4, szef NASA, Jim Bridenstine.
Reklama
Być może deklaracja ta nie padła przypadkiem. W przeciwieństwie do innych krajów Stany Zjednoczone unikają jakiegokolwiek znaczącego zaangażowania we współpracę kosmiczną z Pekinem. Przepisy przyjęte już niemal osiem lat temu formalnie umożliwiają podobne kontakty. Część ekspertów traktuje zatem kosmiczny wyścig jako fakt.