Odrobina historii może wyjaśnić, skąd pochodzi wspomniane napięcie. Dobrze wykształceni i zamożni baby boomersi radzili sobie wyjątkowo dobrze w ciągu ostatnich 60 lat. Tak, spowodowane to było częściowo ich roztropnością i ciężką pracą, ale było również wynikiem szczęścia. W ciągu ostatniego półwiecza amerykańska i światowa gospodarka przeszły głębokie, korzystne (dla tego pokolenia – przyp. red.) zmiany.

Wcześni baby boomersi mieli najwięcej szczęścia. Ukończyli szkoły średnie i koledże w czasie, gdy rynek pracy był najsilniejszy, a wydajność gospodarki gwałtownie rosła, częściowo z powodu ogromnych publicznych inwestycji w technologię. W 1966 roku federalny rząd wydał 0,7 proc. PKB na NASA – to poziom wydatków, którego program Medicare nie osiągnął przez następną dekadę, a Medicaid aż do lat 90.

Kilka lat później generacja ta zaczęła zaciągać kredyty hipoteczne. Kapitał z pożyczek został szybko pochłonięty przez inflację z końca lat 70. i początku lat 80., co było dużą korzyścią dla właścicieli mieszkań. W połowie lat 80., gdy najstarsi baby boomersi weszli w okres najwyższych zarobków i oszczędzania na emeryturę, Fed rozpoczął projekt stopniowego obniżania inflacji. Osłabił on rynek pracy, co odczuli młodzi pracownicy oraz przygotował grunt dla serii eksplozji cen aktywów, początkowo akcji i obligacji, a w późniejszym okresie mieszkań.

Wzrost światowej gospodarki przyśpieszył ten trend. Upadek komunistycznego bloku w latach 90. i otwarcie się Chin w następnej dekadzie wzbogaciły globalne rynki o miliony pracowników, obniżając konsumentom posiadającym pieniądze ceny i utrudniając znalezienie dobrze płatnych miejsc pracy osobom wchodzącym na rynek.

Reklama

Nie jest więc przypadkiem, że wielu młodych Amerykanów postrzega kapitalizm w ciemnych barwach. Byli oni otoczeni wielkim bogactwem, ale mieli ograniczony dostęp do dobrze płatnych miejsc pracy oraz zostali skonfrontowani z wysokimi cenami mieszkań. Wielu Amerykanów w średnim wieku ma wątpliwości co do wartości kapitalizmu: mogli zasmakować na krótko dobrobytu lat 90., ale nie na tyle, by przygotować się na emeryturę i poradzić sobie z niepewnym rynkiem pracy oraz stagnacją płac z ostatnich 20 lat.

Pytanie nie dotyczy więc istnienia różnych sposobów postrzegania kapitalizmu, ani tego, czy istnieją międzypokoleniowe zakłócenia równowagi, ale tego, co z tymi problemami zrobić. Jeśli baby boomersi nadal będą je ignorowali, popularność zyskają wizje przyszłości autorstwa skrajnej lewicy. Rezultatem tego będzie nie tylko ekspansja rządowych wydatków, ale też intensywne próby redystrybucji (lub nawet odebrania) zakumulowanego bogactwa.

Teoretycznie wysiłki te skoncentrują się na 1 proc. najbogatszych. Ale wkrótce okaże się, że to nie wystarczy.

Amerykański rząd powinien zamiast tego zmniejszyć opodatkowanie pracy i zastąpić je podatkami, które zostaną wymierzone w styl życia tych, którzy mieli najwięcej szczęścia. Prostym sposobem na to byłoby obniżenie lub nawet zlikwidowanie podatków od wynagrodzeń i powolne zastąpienie ich podatkiem VAT. Podatek od wynagrodzenia to najważniejsza danina, jaką płacą najmłodsi i najniżej opłacani ludzie. Zmniejszenie lub zlikwidowanie go znacznie podniosłoby dochody pracujących i zachęciło biznes do zatrudniania pracowników z mniejszym doświadczeniem.

VAT to podatek od konsumpcji dóbr i usług, obciążający tym samym bardziej osoby, które dużo wydają. Podatek ten podnosi koszty życia osobom objętym ubezpieczeniem społecznym i tym należy się zająć. Jest też bardziej progresywny niż stanowy i lokalny podatek od sprzedaży.

Istnieją inne sposoby zmiany systemu podatkowego, które pomogą zmniejszyć pokoleniowe urazy. Przykładowo, zlikwidowanie możliwości odliczeń odsetek od kredytu hipotecznego pomogłoby w obniżeniu sztucznego wzrostu cen mieszkań. Limity nałożone na stopy procentowe kredytów hipotecznych oraz odliczenia podatkowe (stanowe i lokalne), które weszły w życie na mocy ustawy o obniżeniu podatków z 2017 roku, już zdają się obniżać ceny mieszkań w niektórych drogich częściach kraju.

Wiele z tych zmian byłoby nieprzyjemne, delikatnie mówiąc, dla zamożnych boomersów, którzy czerpią zyski z inwestycji na rynkach i w nieruchomości. Mogą oni zadać sobie jednak pytanie, co jest bardziej bolesne: rezygnacja z części swojego bogactwa, czy ignorowanie znajdujących się w trudnej sytuacji millenialsów i podżeganie do rewolucyjnych zmian?

>>> Polecamy: Fiskus przykręci śrubę biznesowi. Luka w CIT mogła wynieść nawet 90 mld zł