"Mamy informacje z wielu źródeł, w tym wywiady z naocznymi świadkami ataków. Ci ludzie twierdzą, że wielu bojowników opozycji znalazło się w szpitalach z objawami świadczącymi o użyciu broni chemicznej" - wyjaśniła rzeczniczka Departamentu Stanu Morgan Ortagus.

Dodała, że ostateczne wnioski nie zostały jeszcze wyciągnięte, gdyż dochodzenie w tej sprawie wciąż trwa.

Waszyngton już we wtorek informował, że dostrzega oznaki świadczące o stosowaniu broni chemicznej przez siły rządowe w Syrii. Według opublikowanego komunikatu wojska prezydenta Syrii Baszara el-Asada mogły użyć tej broni w ub. niedzielę w północno-zachodniej Syrii podczas ataku na siły rebeliantów.

"Wciąż zbieramy informacje na temat tego ataku, ale powtarzamy ostrzeżenie: jeśli reżim Asada użyje broni chemicznej, to Stany Zjednoczone i ich sojusznicy udzielą szybkiej i odpowiedniej odpowiedzi" - głosi wtorkowe oświadczenie.

Reklama

Prezydent USA Donald Trump już dwukrotnie zarządzał ataki lotnicze na siły Asada: w kwietniu 2017 r. w odwecie za atak z użyciem gazu bojowego sarin oraz rok później w odpowiedzi na atak chemiczny na ludność cywilną w mieście Duma.

Od końca kwietnia br. wojska rządowe, wspierane przez rosyjskich sojuszników, nasiliły ataki na prowincję Idlib, ogłoszoną we wrześniu ub. roku tzw. strefą deeskalacji. Prowincja jest ostatnią enklawą ugrupowań dżihadystów, w tym z organizacji Hajat Tahrir al-Szam, kiedyś będącej syryjską filią Al-Kaidy. (PAP)

zm/ mc/