ToJarosław Kaczyński kazał Zbigniewowi Ziobrze zdymisjonować wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka. Prezes PiS zadziałał zgodnie z logiką kampanii wyborczej, a Ziobro jest zbyt doświadczony, by się w tej sprawie upierać dłużej niż kilka minut.
W związku z tym pojawiły się po raz kolejny spekulacje na temat granic tolerowania szefa resortu i jego polityki przez obóz rządzący. A już szczególnie przez skonfliktowanego z nim premiera Mateusza Morawieckiego. I przez lidera Zjednoczonej Prawicy, który ma przecież ciężką rękę. Co już nieraz udowodnił.
Reklama

Wieczny kandydat do dymisji

Opozycja podkreśla współodpowiedzialność Kaczyńskiego za politykę, której finałem była zorganizowana hejterska grupa w resorcie sprawiedliwości. Ale nawet ona uznaje, że zdymisjonowanie Ziobry byłoby próbą wykręcenia się prezesa PiS od odpowiedzialności.
Z kolei na prawo od liberalnej lewicy pobrzmiewa sugestia, formułowana po raz kolejny, że obóz rządzący musi zdecydować, czy chce być nadal wprowadzany na miny przez drapieżne środowisko Ziobry, które zmonopolizowało politykę prawicy wobec wymiaru sprawiedliwości – tak pisał Rafał Ziemkiewicz, pytał o to Antoni Dudek. Są komentatorzy, którzy całą sprawę ujmują w kategoriach dobrego cara oraz działającego na własną rękę złego sługi. Choć trzeba także przyznać, że Ziobro ma w prawicowych mediach silne, wspierające go lobby.
Niektórzy sądzą, że ta afera to dobry pretekst do przycięcia skrzydeł politykowi zbyt ambitnemu. Ledwo pięć lat temu Ziobro był prawicowym dysydentem – został wyrzucony z PiS i założył Solidarną Polskę – który piskliwym głosem na manifestacji słuchaczy Radia Maryja dowodził swojego prawa do politycznego istnienia. W 2015 r. negocjował z Kaczyńskim w skrajnie niekomfortowej dla siebie sytuacji powrót na wspólne listy wyborcze. Na ministra sprawiedliwości został desygnowany w ostatniej chwili.