ikona lupy />
Michał R. Wiśniewski pisarz, publicysta, autor m.in. „Jeśli zginiesz w grze, zginiesz naprawdę”, „Hello World” i „Wszyscy jesteśmy cyborgami. Jak internet zmienił Polskę” - fot. mat. prasowe / DGP
Skoro twoja książka w podtytule ma Polskę, muszę spytać: czy istnieje jakaś ściśle polska historia internetu?
Owszem, zresztą jedynie w takim przypadku ma sens to, że właśnie Polak pisze o dziejach internetu. Technologiczna rewolucja związana z internetem nałożyła się u nas na proces transformacji ustrojowej i kulturowej – procesowi podłączenia się do światowej sieci towarzyszyły nie tylko przekształcenia systemowe, lecz także zmiana w sferze wartości. To miało walor szoku: uzyskaliśmy bezpośrednią łączność z Zachodem i nie byliśmy już skazani na oglądanie przez szybę jakiegoś dziwnego, symbolicznego bezczasu. Wcześniej Polak postrzegał Amerykę jako coś na kształt wielkiego Disneylandu – składała się z obrazków z kina i telewizji, nie miało znaczenia, czy one pochodzą z lat 60., 70. czy 80., bo to był świat bajkowy. A tu nagle mogliśmy doświadczać go bezpośrednio. Dla mojej generacji doświadczeniem pokoleniowym były ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r., a właściwie nie tyle same ataki, ile to, że to się wszystko działo w czasie rzeczywistym. To nie było coś, o czym przeczytałem na drugi dzień w gazecie: oglądałem to na żywo w telewizji satelitarnej, a wraz ze mną setki milionów ludzi. Byłem podłączony.
Reklama
Zachód nie musiał się do niczego podłączać?
Oczywiście Zachód też się podłączył, ale dla mieszkańców pierwszego świata miało to całkiem inny wymiar – w ich wypadku internet przyczynił się do przemian w stylach życia. Wszyscy kryjemy się w różnych prywatnych niszach, interesujemy się rozmaitymi niecodziennymi sprawami: internet sprawił, że znikło poczucie osamotnienia w „dziwactwie”, bo w sieci zawsze znalazł się ktoś, kto podziela nasze fascynacje. Polacy naturalnie też tego doświadczyli, ale polska rewolucja kulturowa polegała głównie na łapczywym nadrabianiu zaległości: lata 90. to był taki gigantyczny, popkulturowy turbościek. Trzeba sobie zdać sprawę, że cały muzyczny gust Polaków przed transformacją był w zasadzie zbudowany według widzimisię paru dziennikarzy z radiowej Trójki, którzy mieli dostęp do przywiezionych z Zachodu płyt. Przypomnij sobie ten moment, kiedy otwierają się granice, a nas ogarnia zdumienie, ilu rzeczy nie znamy: ile dobrej muzyki nas ominęło, ilu filmów nie widzieliśmy. Czas Polski i czas Zachodu zaczynają się powoli harmonizować. W 1995 r. oglądamy w kinach „Pulp Fiction” w rok po tym, jak Tarantino dostaje nagrodę w Cannes. A w parę lat później okazuje się, że całą tę muzykę i wszystkie te filmy, których nie znamy, można zdobyć przez internet.
A jak było z internetem i literaturą?
Literaturze internet pomógł w inny sposób. Z początku istniała bariera technologiczna dla książek w postaci cyfrowej – z kineskopowych ekranów nie czytało się tak wygodnie jak teraz z czytników. Rewolucja nastąpiła więc gdzie indziej, w dystrybucji. Weźmy taki Amazon…
Cały wywiad z Michałem R. Wiśniewskim przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP