Piątkowa debata w publicznej stacji BBC miała inną formułę niż pierwsza, gdy Johnson i Corbyn odpowiadali na przemian na te same pytania i mogli reagować na słowa konkurenta. Tym razem każdy z czworga polityków miał swoje pół godziny, podczas których odpowiadał na pytania publiczności. Pytania, które ogólnie oceniając, były merytoryczne i trafiające w słabe punkty każdego z nich. Trzeba podkreślić, że debata odbywała się w Sheffield, czyli w bastionie Partii Pracy, co było szczególnie trudne dla konserwatywnego premiera Johnsona i liderki Liberalnych Demokratów Swinson.

Politycznym wydarzeniem wieczoru była deklaracja Corbyna - wprawdzie wymuszona dopiero po którymś powtórzeniu pytania - że w nowym referendum, które obiecują laburzyści, będzie neutralny. Szef Partii Pracy do tej pory sugerował takie rozwiązanie, ale nie mówił tego wprost. Trudno jednak powiedzieć, czy ta deklaracja pomoże odpierać mu zarzuty ze strony innych partii o niezdecydowanie w kwestii wyjścia z Unii Europejskiej.

Lider laburzystów nie był szczególnie mocno przyciskany w kwestii ogromnych kosztów obietnic, które dzień wcześniej przedstawione zostały w programie wyborczym tego ugrupowania, za to musiał się ponownie tłumaczyć z zarzutów tolerowania antysemityzmu w partii.

Odpowiadająca jako druga Sturgeon, liderka Szkockiej Partii Narodowej, zadeklarowała, że w przypadku kolejnego parlamentu, w którym nikt nie będzie miał bezwzględnej większości, w żadnym razie nie będzie współpracować z konserwatystami - co nie jest żadnym zaskoczeniem - zaś warunkiem poparcia laburzystów jest zakończenie przez nich polityki oszczędności i zgoda na drugie referendum niepodległościowe w Szkocji.

Reklama

Sturgeon niezbyt przekonująco wyjaśniała, dlaczego, skoro jej argumentem za nowym referendum jest brexit, to w przypadku jego odwołania nadal widzi uzasadnienie dla plebiscytu w Szkocji. Powiedziała też, że nie widzi potrzeby zatwierdzania umowy rozwodowej między Edynburgiem a Londynem w następnym referendum, choć chce, żeby umowę Johnsona z Brukselą poddać pod osąd wyborców.

Liderka Liberalnych Demokratów Jo Swinson musiała się bardzo mocno tłumaczyć z dwóch spraw - tego, że jej partia i ona sama była w koalicyjnym rządzie z konserwatystami (w latach 2010-2015), który wprowadzał politykę oszczędnościową oraz z tego, iż chce wycofać się z brexitu nawet bez przeprowadzania drugiego referendum, co zdaniem części widowni byłoby niedemokratyczne. Swinson miała chyba najtrudniejsze zadanie, bo South Yorkshire, gdzie leży Sheffield, to teren zarówno lewicowy, czyli przeciwny polityce oszczędności, jak i sporym poparciem dla brexitu.

Johnson, który przed publicznością stanął jako ostatni, też nie miał łatwo. Zadający pytania nie pozwolili mu trzymać się dobrze znanej i powtarzanej w kółko narracji o tym, że Izba Gmin blokowała demokratycznie wyrażoną wolę wyborców, że dokończenie brexitu uwolni potencjał kraju i pomoże przezwyciężyć podziały.

Premier był dociskany w sprawie wstrzymania raportu na temat rosyjskich prób ingerencji w Wielkiej Brytanii, a przede wszystkim w temacie systemu publicznej opieki zdrowotnej NHS, który wobec niedofinansowania i braków kadrowych jest najsłabszym punktem konserwatystów. Szef rządu w miarę dobrze wybrnął z sytuacji i na zakończenie nawet dostał - niezbyt rzęsiste - brawa.

Następna debata odbędzie się w czwartek 28 listopada w stacji Sky News, a wezmą w niej udział Johnson, Corbyn i Swinson.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)