Trwałość tego pojedynku dwojga polityków, którzy w 2017 r. dostali się do II tury wyborów prezydenckich, intryguje zarówno ekspertów jak i polityków nad Sekwaną, wskazujących na "nową walkę klas" i "troskę o demokrację" - zauważa AFP.

Zastępca dyrektora ośrodka opinii IFOP Frederic Dabi zwraca uwagę, że we Francji doszło do "porażki partii rządzących w transformacji kraju i dotrzymaniu obietnic", do załamania się najpierw Partii Socjalistycznej (PS), a potem centroprawicowej partii Republikanie (LR), co pozwoliło na przełom Macronowi i na wzmocnienie Le Pen.

"Podobne zjawiska" ekspert dostrzega w Niemczech, we Włoszech czy Grecji, nawet jeśli "fenomen Zjednoczenia Narodowego (d. Frontu Narodowego) pojawił się znacznie wcześniej".

Pojedynek ten potwierdziły wyniki majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których partia Le Pen wyprzedziła LREM Macrona, zostawiając daleko w tyle wszystkie inne ugrupowania - wskazuje AFP. A teraz, w połowie pięcioletniej kadencji prezydenta, obie strony "mają interes w tym, żeby nie mieć wiarygodnego przeciwnika w zakresie zarządzania (krajem) czy przeciwnika podatnego na niezadowolenie" - zauważa ekspert.

Reklama

Według politologa Jean-Yves'a Camusa jest tak przy braku politycznych alternatyw i ponieważ potrzeba wiele czasu na "odtworzenie aparatu (PS i LR)".

Aczkolwiek zdaniem Dabiego scena polityczna we Francji "nie jest całkowicie zamrożona", m.in. dlatego, że Francuzi wcale nie chcą tego pojedynku.

Analityk polityczny Jerome Sainte-Marie dzieli obecny elektorat we Francji na promacronowski - "elitarny blok" złożony z najbogatszych, przedstawicieli starszej kadry kierowniczej i emerytów oraz na "blok ludowy", składający się z małych przedsiębiorców, rzemieślników i handlowców, którzy głosują na Le Pen. I precyzuje, że pierwszy obóz ma na celu "dostosowanie modelu społecznego (kraju) do ograniczeń globalizacji", podczas gdy ten drugi chce "zachować tożsamość narodową w obliczu zjawisk migracyjnych".

Dabi dostrzega także w tej dwubiegunowości pewnego rodzaju walkę klas, która - jak to ujął - została osłabiona w klasycznym podziale lewicowo-prawicowym, w którym ludzie zamożni mogą głosować na lewicę, a gorzej sytuowani - na prawicę.

Politolog Jerome Fourquet uważa, że sytuacja jest "bardziej złożona", gdyż "+blok ludowy+ jest bardzo niejednorodny" i "że duża część klasy średniej nie ma aż tylu problemów, aby zmienić sytuację na swoją korzyść".

Zdaniem przewodniczącego francuskiego Senatu Gerarda Larchera z LR redukowanie życia politycznego do pojedynku jest "zagrożeniem dla demokracji" i broni on istnienia "przestrzeni politycznej" między partią Macrona a ugrupowaniem Le Pen.

"Pięcioletni okres prezydentury będzie udany, jeśli zdołamy wydostać się z tego +duopolu+ pomiędzy LREM a skrajną prawicą" - ocenił na łamach piątkowego "Le Monde" Philippe Grangeon, bliski doradca Macrona. "Potrzebujemy zatem prawdziwych konkurentów politycznych, partii opozycyjnych godnych tego miana (...)" - dodał.

Pojedynek Macron-Le Pen "jest bardzo niebezpieczną grą" - uważa szef ugrupowania Europejska Ekologia Zieloni (EELV). Według niego "potrzeba innego rozwiązania niż (kolejna prezydentura) Macrona w 2022 roku, jeśli chcemy mieć pewność, że Le Pen nie wygra".

Frederic Dabi przypomina, że Francuzi uważają, iż "demokracja działa źle" nie z powodu tego pojedynku, ale z powodu "rosnącej niemożności polityków do dotrzymywania obietnic". (PAP)