Szczyt NATO w Londynie okazał się areną mniejszych napięć między USA i europejskimi sojusznikami, niż oczekiwano. Rozdźwięki jednak występują przede wszystkim wewnątrz samej Europy. Europejskie państwa NATO są podzielone - mówi PAP ekspertka Carnegie Europe Judy Dempsey.

Przywódcy 29 państw członkowskich NATO podczas zakończonego w środę jubileuszowego szczytu z okazji 70-lecia powstania Sojuszu potwierdzili zobowiązanie do kolektywnej obrony i zwiększania wydatków na obronność, ale nie do końca przezwyciężyli widoczne przed szczytem podziały.

Zdaniem Dempsey szczyt zakończył się mniejszymi rozdźwiękami, niż oczekiwano. "Napięcia tym razem wystąpiły nie między europejskimi państwami a USA, a w samej Europie. Są to różnice zdań co do podejścia do Rosji, europejskiego bezpieczeństwa, różnice w podejściu do terroryzmu. Europejczycy ciągle nie mają wspólnej percepcji zagrożeń" - powiedziała PAP Dempsey.

"Turcja ma problemy z Francją, Francja z Turcją, kanclerz Niemiec Angela Merkel próbuje znaleźć rozwiązanie problemu, Polska i państwa bałtyckie z kolei uważają, że główny zagrożeniem jest Rosja. Mamy jednocześnie Turcję, która argumentuje, że walka z terroryzmem to radzenie sobie nie tylko Państwem Islamskim (IS), ale też z kurdyjskimi milicjami. W jakiś sposób sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg musiał sobie z tym poradzić, prezentując krótką deklarację, która w rezultacie została poparta przez przywódców" - oceniła ekspertka.

Dempsey uważa, że napięcia między USA i Europą były na szczycie NATO dużo mniejsze niż podczas dwóch ostatnich spotkań.

Reklama

"Jest bardzo łatwo krytykować administrację (prezydenta Donalda) Trumpa, gdy nie patrzy się na własne, europejskiej problemy. Europejczycy mają sami bardzo wiele wewnętrznych problemów. Oczywiście, byłoby wspaniale, gdyby USA obwieściły, że to są prawdziwe zagrożenia, to są prawdziwe kwestie dotyczące bezpieczeństwa i jak powinniśmy radzić sobie z Rosją. Trump tego jednak nie zrobił. Europejczycy tymczasem sami spierali się między sobie o to, co powiedział prezydent Emmanuel Macron. Problem nie dotyczy transatlantyckich relacji, chociaż to również niełatwe kwestie, ale przede wszystkim jedność wśród europejskich sojuszników" - powiedział.

Zdaniem Dempsey w trakcie szczytu w Londynie prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan nie chciał prowokować żadnych konfliktowych sytuacji z Trumpem i mogła to być jedna z przyczyn, dla których - wbrew wcześniejszym obawom - nie zablokował aktualizacji planów obronnych dla Polski i krajów bałtyckich.

"Erdogan ma bardzo trudne relacje z Trumpem. Nie jest jeszcze jasne, co Turcja dostała w zamian. Z pewnością nie było to uznanie kurdyjskich milicji w Syrii za organizacje terrorystyczne. Jeśli jednak przeczyta się deklarację szczytu dokładnie, została ona tak skonstruowana, aby zadowolić wszystkich - każdy ma w niej coś, np. Erdogan mocne fragmenty dotyczące terroryzmu, Polska i kraje bałtyckie krytykę Rosji, Francja fragmenty o zagrożeniach w rejonie Sahelu" - wskazała Dempsey.

W deklaracji końcowej londyńskiego szczytu przywódcy państw sojuszniczych zadeklarowali, że potwierdzają "trwałą transatlantycką więź między Europą a Ameryką Północną, przestrzeganie celów i zasad Karty Narodów Zjednoczonych oraz zobowiązanie zapisane w art. 5. Traktatu Waszyngtońskiego, że atak na jednego sojusznika będzie uważany za atak na wszystkich.

Potwierdzenie przywiązania NATO do fundamentu, na którym oparte został Sojusz, było konieczne, ponieważ w ostatnim czasie zaczęto podawać w wątpliwość, czy zasada kolektywnej obrony nadal ma zastosowanie. Taki wydźwięk miała wypowiedź prezydenta Francji w głośnym wywiadzie dla tygodnika "Economist" z początku listopada, dotycząca "śmierci mózgu" NATO.

Również stanowisko Turcji, która groziła, że nie poprze aktualizacji NATO-wskich planów obrony państw bałtyckich i Polski, jeśli sojusznicy nie uznają ugrupowań, z którymi walczy, za organizacje terrorystyczne, odebrane zostały jako faktyczne kwestionowanie zobowiązań sojuszniczych.