Pamięta pan tamten poranek?
10 kwietnia 2010 r.? Byłem na zakupach, kiedy usłyszałem, że coś się stało z prezydenckim samolotem. Nie wiedziałem co, ale przeszedł mnie dreszcz. Po chwili przypomniałem sobie, że Lena Cichocka, z którą się przyjaźnię, pracuje w Kancelarii Prezydenta. Zadzwoniłem, odebrała, bo nie było jej na pokładzie tupolewa. Ale powiedziała, że do Smoleńska leciał Tomek Merta, jeden z moich najbliższych przyjaciół. Wśród osób, które tego dnia zginęły, było więcej moich dobrych znajomych – „Aram” Rybicki, Andrzej Przewoźnik, Ola Natalli-Świat, Władek Stasiak.
Jak zapamiętał pan Tomasza Mertę?
Kilka razy zamieniliśmy się zawodowymi rolami. Byłem redaktorem „Kwartalnika Konserwatywnego”, a kiedy zacząłem pracę w rządzie Jerzego Buzka, Tomek przejął odpowiedzialność za ten projekt. Podobnie jak redakcję zbioru tekstów „Pamięć i odpowiedzialność”, kiedy wyjeżdżałem na dwa lata do Brukseli. Zresztą wiąże się z tym zabawna historia: zostawiłem mu artykuły w porządku alfabetycznym i tak przesłał je do wydawnictwa, bo funkcjonował czasami w pewnego rodzaju roztargnieniu. Ale był jednocześnie niezwykle sprawnym urzędnikiem i wybitnym intelektualistą. Lubiłem jego dowcip – cięty, sarkastyczny, ale zawsze na wysokim poziomie. O pomyśle budowy Muzeum Historii Polski rozmawialiśmy we trzech: z Tomkiem i Kazimierzem Michałem Ujazdowskim.
Reklama
Cały wywiad z Z Robertem Kostro przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP