● Ekipa Johna Thaine'a - do której pan należał - zdziałała w Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych bardzo wiele w bardzo szybkim tempie. Czy Thaine zostawił panu jeszcze coś do zrobienia?
- Bardzo dużo mi zostawił. Podczas swej kadencji w tej spółce John koncentrował się bardziej na zmianie formuły giełdy, niż na powiększaniu jej światowego zakresu działania w drodze fuzji i przejęć.
● Co jeszcze pozostało do zrobienia, jeśli chodzi o integracje Euronext?
- Sporo. Finalizacja połączenia nastąpiła zaledwie w kwietniu 2007 r., więc jest jeszcze wiele pracy nad integracją platformy technologicznej.
Reklama
Poza tym trzeba doprowadzić do tego, by spółka funkcjonowała jak jedna firma. Tak jest zawsze w przypadku fuzji, bez względu na to, czy chodzi o dwie różne kultury korporacyjne, czy dwie kultury narodowe. Trzeba doprowadzić do tego, by wszyscy czuli, że stanowią jeden zespół i by działali jak jeden zespół. Potem już jest łatwiej.
● Czy doprowadzenie do przejęcia - na przykład Amexu - już na początku urzędowania było panu potrzebne jako sygnał, że ekspansja będzie na porządku dziennym?
- Chyba nie, bo przecież powiedziałem dość wyraźnie, że będziemy się koncentrować bardziej na integracji i prowadzeniu działalności niż na przejęciach. Powiem zarazem, że działając w konsolidującej się branży, takiej jak ta, nie zamierzam stronić od przejęć. Natomiast nie miałem wrażenia, że powinienem się wykazać przed kimkolwiek w ciągu pierwszych tygodni.
● Czy obawia się pan, że to Chicago Mercantile Exchange może okazać się motorem konsolidacji w dziedzinie instrumentów pochodnych?
- Niespecjalnie się tego obawiam. Oni mają inny model biznesu niż my. Wydaje się, że nie zależy im na dywersyfikacji poprzez wejście na rynek akcji i opcji. W segmencie transakcji terminowych konkurencyjny krajobraz jest zupełnie inny. Trudno cokolwiek zarzucić ich pionowo zintegrowanemu modelowi. Są silnym rywalem. Mają dobry model działalności - i jeżeli organy regulacyjne nie zgłaszają zastrzeżeń, to rozszerzanie tego modelu jest sprawą CME.
● Ostatnio sugerował pan, że organy regulacyjne mogłyby w jakiś sposób skorzystać z pomocy giełdy przy monitorowaniu instrumentów pochodnych. Na czym to miałoby polegać?
- To są na razie bardzo nieformalne rozmowy. Po prostu zadano nam pytanie, w związku z tym, co przeszliśmy latem zeszłego roku, dotyczące stanu, który wygląda na brak przejrzystości tego rynku. Zapewniający płynność mogliby udostępniać do publicznego wglądu więcej ofert, a w przypadku zawarcia transakcji - co najmniej podlegać obowiązkowi ich zgłaszania, tak aby były widoczne dla ogółu. Jeśli chodzi o nas, jesteśmy gotowi odgrywać w tym zakresie taką rolę, jaką branża nam przeznaczy.
● Który spośród organów regulacyjnych i organów rządu widzi pan w roli ciała kierującego takimi negocjacjami?
- Bardzo trudno na to odpowiedzieć. W USA niekiedy nie jest to do końca oczywiste, kto dzierży pałeczkę dyrygenta w pewnych sprawach. Wybór jest szeroki. Liderem mógłby być Departament Skarbu - a może nawet CFTC albo inny organ regulacyjny, zależnie od tego, o co miałoby chodzić w ostatecznej rozgrywce. Za wcześnie na przewidywania.
● Mamy gorący sezon polityczny. Czy istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli nie wypracuje się rozwiązania, w którym branża odgrywa jedną z głównych ról, do akcji wkroczą politycy?
- W politycznym roku, takim jak ten, gdy wszystko będzie pod superwysokim napięciem, politycy na ogół zajmują się problemami wyraźnie rzutującymi na sytuację detalicznych inwestorów. Pozostaje pytanie, jakie stanowisko zajmą w kwestii wpływu obecnego kryzysu płynności w przestrzeni kredytowej na właścicieli domów, którzy znajdują się na końcu tego łańcucha.
Jeżeli dojdą do wniosku, że rozwiązanie tego problemu mogło było zapobiec tamtemu, to niektórzy podejmą ten temat. Jeśli uznają, że tak naprawdę był to jedynie instytucjonalny problem, to trudno mi sobie wyobrazić, by uznali, że zasługuje na ich zainteresowanie - ale zobaczymy.
● Ze swojej pozycji ma pan dobry widok na to, co się dzieje z amerykańskimi spółkami. Czy uważa pan, że wchodzimy w recesję - czy może już mamy recesję?
- To jest bardzo interesujący punkt obserwacyjny, z którego widać głowy rozmaitych rodzajów spółek - zarówno ściśle amerykańskich, jak i takich, które zostawiają bardzo wyraźne ślady na całym świecie. Powiedziałbym, że nie ma spójnej reakcji. Dziś dobrze prosperujących spółek jest mniej więcej tyle samo, ile tych w kłopotach.
NAJWAŻNIEJSZA JEST INTEGRACJA
W ciągu pierwszych dwóch miesięcy na stanowisku szefa NYSE Euronext Duncan Niederauer przejechał cały świat, podpisał dwie umowy fuzji i był świadkiem ostrego spadku (o 14 proc.) akcji jego giełdy właśnie tego dnia, gdy opublikowała swoje rekordowo wysokie kwartalne wyniki. Ten spadek sugeruje, że według rynku prezes tej giełdy zajął się przede wszystkim zarządzaniem kosztami. Duncan Niederauer był wspólnikiem Goldman Sachs, gdzie współkierował oddziałem akcji.
Do NYSE Euronext przyszedł w kwietniu 2008 roku, na stanowisko prezesa i jednego z dwóch dyrektorów naczelnych, a w grudniu zastąpił Johna Thaina, który odszedł na stanowisko szefa Merrill Lynch. Szybko dał wyraz swym aspiracjom, zawierając w tym roku umowę fuzji z odwiecznym rywalem, American Stock Exchange. Uważany za eksperta w dziedzinie techniki Duncan Niederauer przystosowuje się do nowej roli: odbywa spotkania z europejskimi regulatorami, pilnuje, by integracja NYSE z Euronext przebiegała sprawnie, a równocześnie reaguje na konkurencję na krajowym rynku.