Prasa nie chce kolejnych znaków ostrzegawczych

Po uruchomieniu kampanii przeciwko plagiatom internetowym, protestach przeciwko legalizacji ukrytej reklamy, zaczynają nowy bój. Tym razem gwałtownie sprzeciwiają się europosłom, którzy chcą aby w reklamach sprzętu agd i rtv zamieszczać, wzorem wyrobów tytoniowych, ostrzeżenia o wielkości zużywanej energii elektrycznej. Dzisiaj Parlament Europejski ma głosować w tej sprawie (zawartej w dyrektywie energetycznej (Energic Labelling Directive). Jeśli przyjmie to rozwiązanie, miejsce na reklamę jeszcze bardziej się skurczy, a wraz z tym przychody z promocji.

W sprawie dyrektywy energetycznej, wydawcy twierdzą, że mniej miejsca na przekaz zniechęci reklamodawców. Szczególnie dziś, gdy z powodu kryzysu firmy tną wydatki na reklamę - wprowadzenie ograniczeń może dodatkowo zniechęcać reklamodawców do prasy.

- Wprowadzenie obowiązku informowania o zużyciu energii w reklamie w postaci jakiegoś znaku graficznego może zniszczyć koncepcję reklamową. Ponadto zwiększy się powierzchnia reklamy, tym samym wzrośnie jej koszt, a atrakcyjność reklamy w prasie się zmniejszy - alarmują wydawcy.

Reklama

Przeciwko dyrektywie, jak jeden mąż, lobbowały więc najważniejsze organizacje i stowarzyszenia wydawców. Wśród nich Europejskie Stowarzyszenie Wydawców Gazet ENPA, Europejska Federacja Wydawców Czasopism FAEP, a także zrzeszające wydawców w Polsce Izba Wydawców Prasy.

- Jeśli działalność reklamowa mediów zostanie zniszczona, prasa straci podstawę finansową, której nie da się zastąpić - alarmują wydawcy.
Wydawcy liczą, że przejdzie poprawka Grupy Europejskiej Partii Ludowej i Europejskich Demokratów, która zakłada, że informacje o zużyciu energii będą dobrowolne.

To jednak nie jedyny front walki o przetrwanie, który w ostatnim czasie otworzyli wydawcy prasy.

Walka z plagiatami

Ta walka nie jest pierwsza ani ostatnia. Dławieni przez kryzys na całym świecie, wydawcy podjęli już walkę o byt z serwisami czy agregatorami treści, publikującymi za darmo artykuły czy zdjęcia tworzone przez wydawców.

Nie płacąc za to w większości przypadków złamanego grosza, serwisy zarabiają jednak często krocie, dzięki rosnącej liczbie użytkowników i przychodzącymi za nimi reklamodawcami. Wydawcy natomiast - którzy ponoszą bardzo duże koszty przygotowania treści - nie dostają od serwisów czy agregatorów często ani złotówki.

Sprzeciw przeciwko legalizacji ukrytej reklamy

Poza ochroną treści, Polscy wydawcy walczą też o zablokowanie liberalizacji przepisów o tzw. ukrytej reklamie, której dopuszczenie, ich zdaniem, odciągnie kolejnych reklamodawców od prasy do telewizji.

Nie chcemy produkt placementu

Wydawcy sprzeciwiają się też legalizacji ukrytej reklamy w Polsce. Chodzi o tzw. product placement, czyli możliwość umieszczania konkretnych produktów czy usług w filmach, serialach czy programach telewizyjnych.

Dla reklamodawców to doskonały sposób pokazania produktu w otoczeniu lubianych przez widzów aktorów, ale i sposób ucieczki z przepełnionych bloków reklamowych. Dla producentów i nadawców - dodatkowe źródło pieniędzy. Już dziś zresztą chętnie wykorzystywane.

Bo choć formalnie product placement jest zakazany, producenci znaleźli furtkę - robią to samo, ale na zasadzie tzw. sponsoringu rzeczowego.

Jednak legalizacja product placementu tylko to zjawisko powiększy.- Reklamodawcy chętniej wydawać będą pieniądze z telewizji, zabierając pieniądze z gazet - argumentują

Poszczególne kraje UE mogą wprowadzić dyrektywę w całości, ale mogą też zaostrzyć przepisy i product placement ograniczyć - tak jak zrobiła to Wielka Brytania. Polscy wydawcy liczą, że polskie władze postąpią podobnie. Izba Wydawców Prasy swoje negatywne stanowisko w tej sprawie wysłała już do ministra kultury Bohdana Zdrojewskiego. Decyzje powinny zapaść do końca tego roku.

Walczyć z kradzieżami treści

Ale najbardziej palący problem to kradzieże treści w internecie. Sprzedaż gazet spada, kurczą się też wydatki reklamowe w prasie. Zdaniem wydawców, przyczyną jednego i drugiego jest w największym stopniu internet, zmieniający sposoby korzystania z informacji, a na dodatek - oferujący ją za darmo.

Tymczasem ciężar produkcji wartościowych treści spoczywa w zdecydowanej większości na wydawcach dzienników i magazynów. To one tworzą często ogromnym kosztem większość tego, co za darmo znaleźć można w różnych miejscach w internecie. - Gdyby gazety upadły, w internecie nie byłoby nic do czytania - twierdzą niektórzy obserwatorzy.

Dotychczas, gdy koniunktura w reklamie była świetna, wydawcy trochę przymykali na to oko. Ale z powodu kryzysu, który pogłębił spadek przychodów reklamowych, problem stał się wyjątkowo poważny. I wymagający szybkiego rozwiązania.

Dlatego najwięksi wydawców na świecie, ale także i w Polsce, zaczęli walkę z serwisami oferującymi ich treści bez żadnej zgody czy umowy. Izba Wydawców Prasy powołała na przykład spółkę ReproPol, która , jak organizacja zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, będzie śledzić materiały wydawców wykorzystywane w internecie i pobierać także opłaty od praktykujących to serwisów.

Wydawcy informacji specjalistycznych, tacy jak Presspublica (wydawca m.in. Rzeczpospolitej) i Infor Biznes (wydawca Gazety Prawnej) szykują już także pozwy przeciwko serwisom, które korzystają z materiałów obu wydawców, ale nie zamierzają za to płacić ani podpisać żadnej umowy o dalszej współpracy.

Zachodni wydawcy już ścigają piratów

Coraz więcej zachodnich wydawców korzysta np. z usług firmy Attributor, która dwa lata temu stworzyła i uruchomiła oprogramowanie do śledzenia artykułów, zdjęć i plików wydawców w internecie. Z jej usług korzysta już blisko 30 wydawców z całego świata. Jak ujawnił w rozmowie z Gazetą Wyborczą Rich Pearson, szef działu marketingu Attributora, z tytułu nielegalnie wykorzystywanych materiałów wydawcy gazet tracą rocznie około 250 mln dol. Firma potrafi dokładnie monitorować sieć i przygotować zleceniodawcy raport o tym gdzie i w jakim zakresie wykorzystywane były jego treści.

- Nasz raport pokazuje wydawcy, że jego artykuł został skopiowany np. 100 razy. Z czego, załóżmy, 55 razy został skopiowany w 100 proc. W 15 przypadkach ktoś usunął z niego podpisy i atrybucję. W 20 przypadkach skopiowano powyżej 60 proc. tego materiału, a w 10 - ok. 30 proc. materiału. A np. link do strony wydawcy podano tylko 22 razy. To są naprawdę wyczerpujące dane - powiedział w rozmowie z Gazetą Wyborczą.

Podsunął też pomysł, w jaki sposób wydawcy mogą w przyszłości zarabiać na tworzonych treściach, które krążą w sieci. W USA powstało konsorcjum wydawców, które ma współpracować z sieciami reklamowymi, by otrzymywać w ten sposób część przychodów z reklam, pochodzące z wykorzystywania ich treści w serwisach internetowych.

- Nasz system wykrywa nie tylko kradziony materiał, ale też brokera, który umieścił obok niego reklamy. I właśnie od tych brokerów wydawcy będą domagać się opłat z tytułu reklam, które figurują przy ich tekstach. Jeśli wydawcy będą zarabiać na reklamach umieszczonych wokół ich tekstów także na innych stronach w sieci, to już nie będą walczyć o ich usunięcie - dodał Rich Pearson.

Co zaproponuje wydawcom Onet?

Polscy wydawcy czekają też niecierpliwie co zrobi Onet.pl, największy portal w polskim internecie. Portal za każdym razem zastrzega, że wszystkie oferowane treści prezentuje zgodnie z prawem (część na zasadzie umów z wydawcami, część na prawach cytatu), ale w przypadku umów z gazetami zamiast realnych pieniędzy, oferuje im efekt najczęściej efekt promocyjny.

To też wartość, ale wydawcy w zamian za oferowane materiały chcieliby jednak dostawać realne pieniądze, tak jak np. wydawca dziennika Financial Times, którego materiały też wykorzystuje w specjalnym serwisie Onet.

Onet zapowiada, że może płacić gazetom za kontent

Łukasz Wejchert, prezes Grupy Onet.pl, w niedawnej rozmowie z GP przyznał, że rozumie, iż wydawcy chcieliby zarabiać na tworzonych treściach więcej niż dotychczas. Jego zdaniem powinni mieć taką możliwość i zapowiedział, że Onet.pl pracuje nad propozycją w tej sprawie.

- Właśnie pracujemy nad różnymi rozwiązaniami, które mogą być sposobem na monetyzację treści i rozliczanie się z twórcami kontentu. To jeden z naszych strategicznych projektów. Takiej deklaracji nikt w Polsce jeszcze chyba nie złożył - podkreślił.

Szef Onetu przyznał, że sytuacja portalu jest dziś komfortowa, ale upadek jakiejkolwiek gazety nie leży w jego interesie. Zastąpienie bowiem wartościowych treści z gazet własnymi materiałami byłoby trudne.

- Gdyby coś takiego stało się z dnia na dzień, nawet największe podmioty, takie jak my, nie byłyby w stanie uzupełnić takich strat. Wymagałoby to na pewno gruntownej zmiany naszego modelu biznesowego - przyznał.

Szczegółów propozycji szykowanej dla wydawców Łukasz Wejchert na razie nie ujawnił, ale zadeklarował, że zależy mu na rozmowach.

- Chciałbym zacząć w tym roku rozmowy z wydawcami, by poznać ich oceny i propozycje. Bez ich akceptacji i współpracy nie da się tego przeprowadzić. Ale to też nie będzie tak, że tylko my teraz jesteśmy wywołani do tablicy i musimy się ustosunkować do problemu. Czekamy również na propozycje wydawców. Ważna jest też zgodność i pewna jednomyślność. Jeśli ktoś się wyłamie, wprowadzenie nowych zasad będzie niezwykle trudne, a nawet niemożliwe - dodał.