Przed południem nastroje na rynkach popsuły dane o produkcji przemysłowej w Eurolandzie, która w marcu spadła o ponad 20 proc. rok do roku wobec oczekiwanego spadku rzędu 17 proc. Po południu kolejnym i to zdecydowanie mocniejszym ciosem dla rynków były dane o cenach importu w USA oraz kwietniowej sprzedaży detalicznej. Warto w szczególności zatrzymać się przy danych o sprzedaży, która zamiast pozostać bez zmian spadła o 0,4 proc. w stosunku do miesiąca poprzedniego. To mniejszy spadek niż w marcu, ale sprzedaż za ostatni miesiąc pierwszego kwartału zrewidowano w dół. Większość recesji kończy się wzmożonym popytem konsumpcyjnym, którego nadal nie widać i logicznie rzecz biorąc nie można się temu dziwić skoro zadłużenie przeciętnego Amerykanina jest ogromne. Rynek więc się przeliczył co do swoich wcześniejszych optymistycznych osądów i musiał skorygować wyceny akcji.

Spadki na otwarciu w USA były znaczne i z hukiem pękł krótkoterminowy poziom wsparcia na poziomie 900 punktów. Warszawa reagowało na to już spokojnie, gdyż złe dane zdyskontowało wcześniej. Ostatecznie dzień zakończył się spadkiem o 2,7 proc., co nie jest złym wynikiem na tle regionu, gdzie indeksy spadały o 4 – 6 proc. Ponadto dzisiejsze niższe obroty wciąż dają nadzieję, że trwająca korekta wychłodzi oscylatory nie przez trend spadkowy, ale ruch boczny w granicach 1800 a 1900 punktów. Wiele jednak zależy od tego jakie wyniki opublikują jutro takie spółki jak PKN Orlen czy PKO BP.

Na rynku walutowym złoty otworzył się poniżej wczorajszych cen zamknięcia, ale spadki na giełdach wywierały na niego silną presję, która przejawiała się osłabianiem w ciągu dnia. Nasza waluta szczególnie została dotknięta słabymi danymi zza oceanu. Skala ruchu nie była jednak tak duża jak w przypadku forinta, co można złotemu przypisać za sukces, gdyż wcześniej był on słabszy nawet od węgierskiej waluty.

Łukasz Bugaj
Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi



Reklama