Aleksandra z Warszawy, podobnie jak jej mąż i rodzice, od lat leczy się tylko prywatnie. Ma wykupiony abonament medyczny w jednej z firm medycznych. - To zaczyna przypominać państwową służbę zdrowia - denerwuje się. Dawniej na wizytę u internisty czekała góra godzinę-dwie. Rzadko wyznaczano termin następnego dnia.

Miesiąc temu chciała zapisać mamę do internisty, bo miała silne bóle głowy, z trudem oddychała. - Usłyszałam, że pierwszy wolny termin jest za tydzień. Nie wyobrażam sobie, żeby mama w takim stanie miała tyle czekać - dodaje Aleksandra. Zadzwoniła na infolinię jak zwykły klient, który nie ma wykupionego tam abonamentu. Miejsce od razu się znalazło.

Więcej w "Gazecie Wyborczej"