Rząd w Rijadzie z różnymi krajami zawiera umowy, umożliwiające inwestowanie w produkcję rolną na własne potrzeby. Podobnie postępuje kilka innych państw, które – kupując lub wydzierżawiając grunty za granicą – chcą sobie zapewnić dostawy podstawowych produktów i uniezależnić się od gwałtownych zmian na światowych rynkach. To nowe zjawisko, związane z ogromnym wzrostem cen surowców w końcu 2007 i na początku 2008 roku. Zdrożały tak bardzo, że mówiło się o kryzysie żywnościowym. Producenci ograniczali eksport pszenicy i ryżu. Spuchły rachunki za import rolny, w kilku krajach podwyżki cen podstawowych artykułów doprowadziły do rozruchów. Do słownika polityków i ekonomistów znów trafiły nieużywane przez kilkadziesiąt lat pojęcia „bezpieczeństwa żywnościowego” i „samowystarczalności”.

Zasobów wystarczy

– Przez ostatnie dwie dekady uważano, że najważniejszy jest wzrost dochodów, bo kupno produktów rolnych nie stanowiło problemu, zwłaszcza że sprzyjała temu szybka liberalizacja handlu światowego i jego rozwój. Ubiegłoroczny kryzys sprawił, że to podejście zaczyna się zmieniać – mówi prof. Jerzy Wilkin z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jak przypomina, bezpieczeństwo żywnościowe dla Europy było jednym z celów utworzenia EWG (obecnie – UE), a dążenie do jego osiągnięcia legło u podstaw Wspólnej Polityki Rolnej.
Reklama
Na bezpieczeństwo żywnościowe – które oznacza zarówno pewność zaopatrzenia w surowce, jak i ich koszt – inaczej patrzy się w krajach bogatszych i dysponujących rozwiniętym rolnictwem, inaczej zaś tam, gdzie warunki naturalne, zacofanie i bieda utrudniają produkcję rolną.

Trzy kryzysy

– Mamy dziś do czynienia z trzema kryzysami: finansowym, paliwowym i żywnościowym. Najsilniej, choć nie jednocześnie, uderzają one w mieszkańców krajów biednych – uważa Michał Rutkowski, dyrektor biura Banku Światowego w Polsce.
Czy możliwe jest zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego w skali świata?
– Jest wystarczająco dużo zasobów, aby wyprodukować żywność niezbędną wszystkim mieszkańcom globu. Masowy głód to wynik złych systemów politycznych i niewłaściwych rozwiązań instytucjonalnych – uważa prof. Wilkin.
– Okresy liberalizacji bardziej sprzyjają osiągnięciu bezpieczeństwa żywnościowego niż okresy protekcjonizmu, na jaki się obecnie zanosi i w USA, i w UE. Ale w skali świata tego bezpieczeństwa tak czy inaczej nie da się szybko uzyskać – sądzi Jacek Bartkiewicz, prezes Banku Gospodarki Żywnościowej.
Ubiegłoroczny kryzys na rynkach rolnych pod jednym względem może się okazać pożyteczny: zwrócił uwagę na zagrożenia bezpieczeństwa żywnościowego, jak zmiany klimatyczne, powodujące zwiększenie częstotliwości występowania powodzi, suszy itp. oraz przesuwanie się stref wegetacji, a wraz z nimi wahań podaży surowców rolnych, które dodatkowo nasilają się wskutek transakcji spekulacyjnych na tych rynkach. Zagrożenie stanowi brak wody i możliwość wojen o nią. Również rosnące ceny ropy: nie tylko przez silny wpływ na koszty wytwarzania i dystrybucji żywności, ale i przez to, że stały się przyczyną rozwoju produkcji biopaliw, powodując wyłączenie części gruntów z uprawy na cele spożywcze i paszowe. Powodem do obaw może być także to, co dzieje się w innych dziedzinach gospodarki.
– Wkład rolnika (ziarno) w cenę bochenka chleba wynosi jedynie 20 proc.; reszta przypada na producentów maszyn, pestycydów, nawozów sztucznych, ziarna siewnego, leków dla zwierząt, opakowań, wreszcie – na firmy transportowe i sieć dystrybucji – mówi prof. Wilkin.
Bardzo szybko postępują procesy koncentracji produkcji. Na przykład 89 proc. zaopatrzenia w środki agrotechniczne w skali globalnej przypada na dziesięć największych korporacji ponadnarodowych.
Zanim bowiem odżyła kwestia bezpieczeństwa żywnościowego, na świecie trwały dyskusje o „bezpiecznej żywności” (te terminy mogą być mylące: różnicę lepiej oddają angielskie określenia „food security” i „food safety”). „Bezpieczna” jest żywność, która nie zawiera szkodliwych dla organizmu człowieka składników. Od lat jednak pojawiają się informacje o wykryciu w artykułach spożywczych śladów DDT, dioksyn, antybiotyków czy innych substancji, zagrażających zdrowiu, a nawet życiu (jak w przypadku mleka w Chinach). Obawy budzi też możliwość przenoszenia tą drogą zarazków groźnych chorób, jak BSE czy ptasia grypa. Niepokojące jest też dodawane do żywności środków konserwujących i rozmaitych polepszaczy walorów smakowych.

Dziennie 11 zł

Firmy spożywcze produkują towary masowe, które powinny być powszechnie dostępne. To problem szczególnie istotny w krajach najbiedniejszych, gdzie dochody ludności są minimalne, a kontrola sanitarna – słabsza. Ale i u nas, choć obowiązują najostrzejsze na świecie normy sanitarne, produkcja bezpiecznej, wartościowej i jednocześnie taniej żywności stanowi wyzwanie dla jej wytwórców.
Według danych, jakie przytacza Przemysław Pohrybieniuk z firmy Danone, 24 proc. Polaków (czyli około 9 mln) może dziennie wydać na zakupy spożywcze do 11 zł. Nic dziwnego, że wybiera się wówczas zapychacze, nie zaś pełnowartościowe produkty. Choć bezpieczeństwo żywnościowe Polska ma raczej zapewnione (nasz eksport produktów rolnych jest większy od ich importu), to około 30 proc. młodzieży wykazuje oznaki niedożywienia.
Ten przykład uświadamia, że „food security” i „food safety” to problemy wzajemnie od siebie zależne i powinno się rozwiązywać je łącznie. Zwłaszcza że produkty rolne są dziś wprawdzie tańsze niż w apogeum kryzysu, ale nadal bardzo drogie. I że nie zapowiada się, żeby ich produkcja miała szybko wzrosnąć, a ceny – spaść.
Przytoczone wypowiedzi pochodzą z dyskusji zorganizowanej przez Fundację Gospodarki i Administracji Publicznej w Krakowie.