A miało być inaczej. Jeszcze niedawno Łotwa była nazywana bałtyckim tygrysem. Dwa lata temu jej gospodarka rozwijała się w tempie ponad 10 proc. rocznie. "Teraz Łotwa znalazła się na skraju bankructwa. Możemy go uniknąć, radykalnie zmniejszając wydatki publiczne" - powiedział w specjalnym oświadczeniu łotewski premier Valdis Dombrovskis. "Chciałbym przeprosić mieszkańców za tę sytuację i okres próby, który wspólnie będziemy musieli wytrzymać" - dodał.

Nie przekonał Łotyszy. W czwartek przeciwko cięciom pensji na ulicach Rygi demonstrowało 5 tys. osób. To sporo jak na kraj liczący ledwie 2,3 mln mieszkańców. "Nie możemy ratować państwa kosztem emerytów, nauczycieli, lekarzy czy policjantów" - mówił Peteris Krigers, szef Konfederacji Wolnych Związków Zawodowych Łotwy. Demonstranci nieśli transparenty "Nie kradnijcie od biednych emerytów".

We wtorek łotewski parlament przyjął opracowany przez rząd program oszczędności budżetowych. Ogranicza on planowane wydatki o 700 mln euro, czyli 10 proc. Wszystko po to, by choć trochę załatać błyskawicznie rosnącą dziurę budżetową. Oprócz obniżek pensji i emerytur program przewiduje m.in. obcięcie o połowę dodatków na dzieci dla pracujących rodziców i podwyżki niektórych podatków, np. akcyzy na piwo o 50 proc., a na mocne alkohole o prawie 8 proc. Cięcia te mają wejść w życie już od lipca.

Więcej w "Gazecie Wyborczej".

Reklama