Tym, co pociągało zarówno tę firmę, jak i wielu jej konkurentów, były liczne zachęty, bazujące na długoterminowych, pozbawionych ryzyka umowach na dostawę energii, wymyślonych w celu uspokojenia inwestorów, dla których nowością było prowadzenie interesów w krajach, gdzie wcześniej prywatne przedsiębiorstwo nie było normą.
Kiedy jednak w 2004 roku Węgry wstąpiły do Unii Europejskiej, wszystkie te przynęty stały się czymś z innej epoki. Szczodrość wspomnianych kontraktów – kiedyś uważana za niezbędną w celu przyciągnięcia trudno dostępnego kapitału i tworzenia miejsc pracy – zupełnie nie pasowała do unijnych przepisów o pomocy państwa dla przemysłu.
Dlatego w 2008 roku kontrakty te przymusowo zmieniono. Jednak Electrabel i inni inwestorzy skarżą się, że z tych podpisanych przez nie w dobrej wierze umów – na których podstawie dokonały znacznych inwestycji – państwo wycofało się w sposób nieuczciwy.

Droga do arbitrażu

Reklama
Prowadzona przez nie walka o odszkodowanie oznacza przeciwstawienie prawa UE i gęstej sieci międzynarodowych traktatów o inwestycjach, które jak grzyby po deszczu wyrastały w latach 90. i które obowiązywały w momencie zawierania transakcji. Traktaty te, podpisywane często w układach dwustronnych, zawierały klauzulę o poddaniu się arbitrażowi międzynarodowemu, co miało upewnić inwestorów, że w przypadku sporów z krajami, w których inwestują, będzie im przysługiwać jakaś prawna rekompensata.
– Przypadki te stanowią potencjalne źródło konfliktu między traktatem o ochronie inwestycji i prawem UE – mówi pewien wyższy rangą prawnik z City.
Zasięg tej bitwy wykracza daleko poza węgierski sektor energetyczny. Szczodre umowy, nastawione na przyciągnięcie inwestorów do dziedzin tak rożnych jak bankowość, produkcja cukru i agrobiznes, zawierano w całej Europie Wschodniej. Tym, którzy chcieli inwestować kapitał i tworzyć miejsca pracy, oferowano subsydia, wakacje podatkowe, kwoty importowe i inne korzyści.
Jednak późniejsza konieczność dostosowania się do reguł UE oznaczała dla zainteresowanych firm kres tych wysoce lukratywnych porozumień – i w efekcie wywołała z ich strony żądania rekompensaty.
Wiadomo o co najmniej pół tuzinie pozbawionych dawnych kontraktów inwestorów, podejmujących kroki prawne, choć dokładaną ich liczbę trudno ustalić, ponieważ postępowania arbitrażowe nie zawsze podawane są do wiadomości publicznej.
W grę wchodzą znaczne kwoty: powództwa firm szwedzkich, które zainwestowały w różne przedsięwzięcia w przemyśle spożywczym w Rumunii, domagają się podobno 1 mld euro rekompensaty. Electrabel i AES – firma energetyczna z USA, która też zainwestowała na Węgrzech – domagają się od Budapesztu 900 mln euro.

Problem prawny

Sprawy te wywołują obawy w UE. Eksperci od arbitrażu przewidują, że w nadchodzących miesiącach i latach na światło dzienne wyjdzie więcej takich przypadków. – To problem, który dopiero się wyłania. Parę spraw już trwa, a może się ich pojawić o wiele więcej – mówi Juliet Blanche, partner ds. arbitrażu międzynarodowego w kancelarii prawnej Mc Dermott Will & Emery.
Jeśli jednak ich liczba wzrośnie, może to nie tylko postawić dotknięte recesją kraje Europy Środkowej i Wschodniej wobec konieczności zaspokojenia idących w setki milionów dolarów roszczeń, ale może być również uważane za bezpośredni rezultat wprowadzania unijnych przepisów.
Jakie są zatem możliwości rozwiązania tego problemu? U podstaw roszczeń o rekompensaty leży ostra sprzeczność pomiędzy prawem europejskim oraz przepisami traktatów o ochronie inwestycji, które poprzednio określały zasady inwestowania w krajach środkowo- i wschodnioeuropejskich.
Pokrzywdzeni inwestorzy dowodzą, że ich przedsięwzięcia poprzedzały przystąpienie tych krajów do UE, wynikające stąd sprawy powinno się zatem rozstrzygać zgodnie z zasadami zawartymi w odpowiednich traktatach, obowiązujących w okresie, gdy dokonywały one tych inwestycji. Właśnie zgodnie z nimi wszczynają oni postępowanie arbitrażowe.
Komisja Europejska podtrzymuje jednak stanowisko, że prymat ma tu prawo UE i chce uniknąć wciągnięcia w równoległe procedury prawne, z których jedna odbywa się pod rządami starych traktatów, a druga – według bardziej sformalizowanego prawa UE.
Co przy tym raczej niezwykłe, Komisja Europejska próbuje włączyć się w trwające w międzynarodowych trybunałach arbitrażowych postępowania, żeby przedstawić swoje stanowisko prawne. Według ludzi zaznajomionych z sytuacją zarówno w sprawach dotyczących Węgier, jak i Rumunii, albo złożyła już stosowany wniosek, albo jest na to zdecydowana.

Rekompensaty do wypłaty

Jan Kleinheisterkamp, wykładowca postępowania arbitrażowego w London School of Economics, mówi: – Nie dziwi mnie, że Komisja interweniuje w tych trybunałach... Traktaty stanowią dla inwestorów alternatywną drogę uzyskania tego, czego chcą, i to omijając krajowe sądy. Stanowisko UE jest natomiast takie, że prawo europejskie ma prymat nad wszystkimi innymi porozumieniami. KE nie chce znaleźć się sytuacji, w której pierwszeństwo przypadałoby umowom, na podstawie których wniesiono sprawy do arbitrażu.
Eksperci zgodni są co do tego, że w postępowaniu arbitrażowym szanse inwestorów mogą być większe niż w sądach powszechnych. Zdaniem Jana Kleinheisterkampa jednym z tego powodów jest fakt, iż postępowanie w sądach arbitrażowych opiera się na „logice typu kontraktowego, która kieruję się o wiele bardziej dążeniem do wykonania kontraktu aniżeli działaniem „w interesie publicznym”.
Inwestorzy oraz ich doradcy podkreślają jednak po porostu, że rekompensata im się należy. – Generalnie te traktaty zakładają, że państwo goszczące nie może wywłaszczyć inwestora bez zapłacenia mu rekompensaty, której wartość odpowiada uczciwej wycenie rynkowej – mówi Audley Sheppard, partner w kancelarii Clifford Chance, doradzającej w jednej z toczących się spraw. – To dotyczy nawet sytuacji, gdy wywłaszczenie następuje w imię uprawnionego celu publicznego. Trudno zatem zrozumieć, jak kraj goszczący może uniknąć wypłaty odszkodowania chronionemu traktatem inwestorowi, gdy odstępuje on od tego kontraktu na polecenie Komisji – nawet jeśli to odstępstwo uzasadnione jest prawem czy polityką Wspólnot Europejskich.
Jedna ze spraw, której wyniki upubliczniono, wskazuje, że Komisję czeka uciążliwa walka. W toczącym się w 2007 roku postępowaniu – pozwanym były Czechy – holenderskiemu producentowi cukru przyznano 25 mln euro odszkodowania, ponieważ przyznane mu w latach 90. jako przynęta kwoty produkcyjne cukru zostały zmienione wskutek zastosowania przepisów rolnych UE. Zespół arbitrażowy odrzucił wysuwane przez stronę czeską argumenty, iż dwustronny traktat o ochronie inwestycji między Czechami i Holandią stracił moc prawną po wejściu Czech do UE.

Czubek góry lodowej

Charakter arbitrażu międzynarodowego sprawia, że mało jest informacji o dotychczas rozstrzyganych sprawach. – Inaczej niż w większości sądów, tutaj nie ma obowiązku przejrzystości co do toczonych sporów, trudno więc ustalić, co się właściwie dzieje – mówi Luke Peterson, redaktor biuletynu „Investment Arbitration Reporter”.
GDF Suez, spółka, do której należy Electrabel, uchyliła się od skomentowania swojego sporu z Węgrami, powołując się na klauzulę poufności, obowiązującą w postępowaniu arbitrażowym. Podobnie postąpił prawnik, działający na rzecz jednego z inwestorów w Rumunii – a także Komisja Europejska.
Ten brak publicznego zainteresowania czasami ułatwia osiągnięcie porozumienia. Zdaniem Jana Kleinheisterkampa ani pokrzywdzeni inwestorzy, ani kraje, przeciw którym występują, nie są zainteresowani upublicznieniem tych spraw. – Postępowanie arbitrażowe bywa często środkiem nacisku stosowanym w celu osiągnięcia ustępstw – mówi.