Rajdowi pomagały niezłe nastroje globalne i pozytywnie odbierane przez inwestorów (choć przecież wcale nie takie dobre) wyniki amerykańskich spółek za drugi kwartał. A do tego wreszcie pocieszające dane makroekonomiczne. W tym wszystkim nasza giełda odnalazła swoje miejsce w pierwszym rzędzie. Byliśmy jednym z najszybciej rosnących rynków na świecie, zaś run na złotego potwierdza, że Warszawa jest po prostu w modzie wśród graczy szukających na rynkach kapitałowych ryzyka i jednocześnie wysokiej jakości rynków wschodzących.

Czy ten stan się utrzyma? To pytanie raczej do wróżki, niż do analityka. Obiektywnie patrząc na wykresy indeksów należałoby się spodziewać w najbliższych dniach solidnej korekty. Ponad 12 proc. zysku w ciągu dwóch tygodni to passa zdarzająca się na dojrzałych rynkach nieczęsto. Dlatego należy się spodziewać, że każda negatywna informacja, która nadejdzie na rynek, może wywołać dość gwałtowny efekt w postaci przeceny akcji. Może, ale nie musi, bo rynek w ostatnich dniach kilkakrotnie dał pokaz imponującej siły, zatrzymując korekty w pół kroku. Zanim spadki zdążyły się rozkręcić, dołek popytu był zasypywany i zamiast spadków cen akcji mieliśmy najwyżej płaską przerwę we wzrostach.

Jest jeszcze jeden znak zapytania - sytuacja czołowego indeksu S&P 500. Jest on dosłownie o krok od przebicia strefy 1000-1010 pkt., która stanowi kluczowy poziom w średniej i długiej perspektywie. Mniej więcej tak istotny, jak pokonany w zeszłym tygodniu poziom 2040 pkt. na wykresie naszego WIG20.





Reklama