– Panika, jaka ogarnęła wtedy Warnę i moją szkołę, dziś wydaje się bardziej przerażająca niż samo to wydarzenie. Musieliśmy szkołę zamknąć, ale tylko na jeden dzień – wspomina.
Tej zimy Daniela Ignatowa otrzymała pismo od firmy ciepłowniczej, która zapewnia, że w efekcie zastosowania „planu kryzysowego” tegoroczne dostawy gazu są „zagwarantowane”.

Unijne podziały

W całej Europie firmy energetyczne składają podobne obietnice: z uwagi na recesję, gaz jest dostępny, a zbiorniki rezerwowe – pełne. UE ze swej strony zachęca do budowy rurociągów łączących poszczególne jej kraje. Tej zimy otwarte będzie połączenie Węgry–Rumunia. Trasy łączące Bułgarię z Rumunią i Grecją są w projektowaniu.
Reklama
Mimo to kolejnego kryzysu dostaw nie można w Europie Wschodniej wykluczyć. Zagrożenie stanowi spór między Rosją – największym dostawcą gazu dla Europy – oraz Ukrainą, przez którą przechodzi 80 proc. jej gazowego eksportu.
Choć zarówno rosyjscy, jak i ukraińscy przywódcy zapewniają, że dostawy będą płynąć normalnie, w Kijowie rośnie napięcie przed przypadającymi za miesiąc wyborami prezydenckimi. Andris Piebalgs, ustępujący komisarz ds. energii, na niedawnej konferencji powiedział, że choć jest przekonany, iż Komisja zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby uniknąć kolejnego kryzysu rosyjskich dostaw, to: – „Są problemy, których nie rozwiązano i taki kryzys może nastąpić, dlatego właśnie podejmujemy kolejne środki.
Handel gazem Europę w niemal tym samym stopniu dzieli, co łączy. Około 85 proc. zużywanego w Unii rosyjskiego gazu trafia do zachodniej części Europy. Nowe kraje UE kupują tylko 15 proc. tych dostaw – ale są od nich uzależnione o wiele bardziej niż Europa Zachodnia. W krajach najbardziej zagrożonych – m.in. Bułgarii, państwach bałtyckich, na Słowacji i na Węgrzech – rosyjski gaz przypada od 15 do 40 proc. źródeł energii pierwotnej, ale w całej UE – tylko 5 proc. Nie ma się więc co dziwić, że Niemcy, Włochy i Francja są w stanie zawierać dwustronne umowy z Moskwą, a państwa wschodnie błagają o unijną solidarność.
Obawy o rosyjski gaz wiążą się z mnóstwem innych gazowych problemów UE, w tym z prognozami popytu i podaży, dostępnością alternatywnych źródeł oraz integracją unijnego rynku.



Ryzyko w Kijowie

Bieżący problem stanowi uniknięcie powtórki kryzysu ze stycznia 2009 r., kiedy to Gazprom przerwał na prawie dwa tygodnie dostawy na Ukrainę, a Kijów zaprzestał przesyłu gazu do innych krajów. Premierzy Rosji i Ukrainy – Władimir Putin i Julia Tymoszenko – zakończyli ten spór umową, zachwalaną jako rozpoczęcie nowej epoki w dostawach gazu. Podczas listopadowego spotkania w Jałcie obydwoje obiecali, że będą się jej trzymać.
Atmosfera w Kijowie jest jednak pełna napięcia, bo jej przywódcy startują przeciwko sobie w wyborach prezydenckich. Wydaje się pewne, że prezydent Wiktor Juszczenko przegra albo z Julią Tymoszenko, albo z Wiktorem Janukowiczem. Moskwa, która pięć lat temu popierała Janukowicza, obecnie sygnalizuje, że zarówno on, jak i Tymoszenko, są do zaakceptowania – ale trzyma się na dystans.
Co paradoksalne, największe chyba zagrożenia dostaw gazu wiążą się z osobą ukraińskiego prezydenta. – Ogólnie biorąc, ryzyko kolejnych gazowych zakłóceń jest małe. Jedyną liczącą się stroną, która może być zainteresowana nowym rosyjsko-ukraińskim konfliktem gazowym, jest pan Juszczenko, który igra z taktyką „im gorzej, tym lepiej” – mówi Anders Aslund z Instytutu Petersona w USA.
Ukraina, której produkt krajowy brutto skurczył się w tym roku o 15 proc., znajduje się w głębokiej recesji. Pożyczka od Międzynarodowego Funduszu Walutowego (16,4 mld dol.) uratowała Kijów, ale jej wypłaty zostały zawieszone w listopadzie, kiedy prezydent zatwierdził duże, przedwyborcze podwyżki płac i emerytur. Bank centralny ma wprawdzie 28 mld dol. rezerw, ale te pieniądze potrzebne są na podtrzymanie budżetu i kursu hrywny, który od połowy 2008 r. obniżył się o ponad 40 proc. Ze spłatami długu zmagają się nawet państwowe firmy – jak Naftogaz, który jesienią o włos uniknął bankructwa, gdyż wierzyciele zgodzili się przełożyć spłatę 1,6 mld dol. Naftogaz nie zalegał jednak z płatnością żadnego z wynoszących 400–700 mln dol. miesięcznie rachunków Gazpromu za dostawy.

Cena ugody

Na szczęście dla Ukrainy ceny gazu spadają, idąc w ślad za obniżką globalnych cen ropy. Cena, jaką Ukraina płaci za gaz z Rosji, zmalała z 360 dol. za 1000 m sześc. na początku roku do około 200 dol. obecnie. Wprawdzie w tym miesiącu wygasa 20-procentowy opust, przysługujący Ukrainie w 2009 roku, ale wzrost ceny do około 300 dol. zrekompensuje częściowo podwyżka opłat tranzytowych, jakie płaci Moskwa.
Ponieważ zużycie gazu na Ukrainie spadło w tym roku o 40 proc., Kijów zmniejszył import do mniej więcej połowy uzgodnionej ilości – i w efekcie stanął wobec groźby kar za złamanie kontraktowej klauzuli „bierz albo płać”. W listopadzie Moskwa anulowała jednak tegoroczne kary i zaakceptowała zmniejszenie o 35 proc. importu w 2010 roku.
Tak więc choć Moskwa ugina się pod naciskiem gospodarczej rzeczywistości, to Kijów może zapłacić za to cenę polityczną. Rosja od dawna dąży do uzyskania udziału w ukraińskich rurociągach. Wiktor Juszczenko odrzuca każdą sugestię wyzbycia się kontroli nad tą siecią, ale nowy prezydent może się znaleźć pod jeszcze większą presją.
Jeśli przez całą zimę premier Putin nie będzie wpychał Ukrainy na skały, Gazprom postąpi tak samo. Tej zmagającej się z kryzysem gospodarczym firmie bardzo potrzebna jest poprawa sytuacji finansowej: w I połowie 2009 r. jej zysk netto obniżył się o 48 proc., do 10,6 mld dol., przy spadku eksportu o 30 proc. i wzroście zadłużenia również o 30 proc.
Aleksiej Miller, dyrektor naczelny Gazpromu, dostrzega pewną poprawę w eksporcie, a w przyszłym roku spodziewa się większej. Sam nie będzie chciał kłótni o dostawy. „Jeśli Ukraina wypełni wszystkie swoje zobowiązania, w tym dotyczące płatności i tranzytu, wszystko powinno być w porządku” – stwierdziła firma.



Cele Gazpromu

Na manewry wokół Ukrainy trzeba patrzeć w szerszym kontekście gospodarczym i strukturalnym. Wskutek recesji w Europie po raz pierwszy w historii spadło zużycie gazu. Zbiegło się to – jak pisze w najnowszym raporcie Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MEA) – z przełomem technicznym w wydobyciu obfitujących w gaz złóż łupków na północy Ameryki, co spowoduje, że tamtejszy import się zmniejszy i Europa będzie miała dostęp do większej ilości tego surowca.
Choć bowiem Rosja rozwija na Dalekim Wschodzie nowe pola gazowe z przeznaczeniem na rynki azjatyckie, to nadal skupia się na dostawach do Europy. W tym roku, podobnie jak poprzednio, Gazprom bardzo starał się o zwiększenie obecności w UE. Skorzystał przy tym np. na wspólnej decyzji Putina i Tymoszenko o wykluczeniu z handlu z Ukrainą pośredniczącej w nim dotychczas firmy RosUkrEnergo.
Jednocześnie Gazprom realizuje trzy strategiczne cele: ominięcie państw tranzytowych, czyli Białorusi i Ukrainy, poprzez budowę dwóch nowych, kosztownych rurociągów, Nordstream i Southstream; zacieścianie więzów z dużymi unijnymi grupami energetycznymi; i rozwijanie na dalekiej północy Rosji nowych, pól gazowych z przeznaczeniem na rynek europejski.
Ambicje Rosji ilustruje jej listopadowy szczyt z Francją. Obydwa kraje poparły plan przyłączenia się największej francuskiej firmy energetycznej, EdF, do utworzonego przez Gazprom i włoski koncern Eni konsorcjum, które przygotowuje Southstream, gazociąg przebiegający od Morza Czarnego przez Bałkany do Włoch. Francuska firma naftowa Total jest już partnerem Gazpromu (25 proc. udziałów) w przedsięwzięciu, które ma eksploatować gigantyczne złoże Sztokman na Morzu Arktycznym. Podobne porozumienia łączą Gazprom z firmami energetycznymi z Niemiec i z Włoch.

Co robi Bruksela

Przedmiotem obaw wielu obserwatorów z Europy Wschodniej stanowi fakt, że te umowy ją pomijają. Trzy lata temu Radosław Sikorski porównał Nordstream do paktu Ribbentrop-Mołotow. Wprawdzie teraz stonował on wypowiedzi, ale wątpliwości pozostają. – Niektóre kraje czują się zagrożone – mówi Agata Łoskot-Strachota z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich.
UE reaguje na te obawy na trzech poziomach. Równocześnie z planowaniem wewnętrznych rurociągów forsuje ona długofalowe przedsięwzięcia w celu integracji unijnego rynku gazu. Bruksela wzmocniła kluczowe przepisy – uznając np. za nielegalny stosowany przez Gazprom wobec klientów z UE zakaz reeksportu – nadal jednak styka się ze sprzeciwem firm energetycznych, niechętnych otwarciu ich rynków na wewnątrzunijną konkurencję.
Po trzecie, UE popiera zróżnicowanie zarówno dostaw gazu, jak i źródeł energii. Na froncie gazowym zachęca do inwestycji w terminale gazu płynnego – od Rotterdamu po Gdańsk. Wspiera również plan budowy gazociągu Nabucco, łączącego – poprzez Turcję i Bałkany – złoża kaspijskie z UE. W lipcu państwa, przez które ma on przebiegać, podpisały długo oczekiwane porozumienie. Wolfgang Ruttenstorfer, dyrektor austriackiej grupy energetycznej OMV, twierdzi, że decyzje inwestycyjne powinny zapaść w 2010 roku. Najpierw jednak Nabucco musi sobie zapewnić dostawy gazu z Iraku albo z Azerbejdżanu – a żadna z tych umów nie jest pewna.
Tak więc gdy Rosja realizuje plany wzmocnienia pozycji Gazpromu, EU musi tracić czas na długie negocjacje zewnętrzne i wewnętrzne. Jak bowiem mówi jeden z szefów z europejskiej branży gazowej: – Putin to szczęściarz. Nie ma 27 partnerów.
Skąd popłynie gaz
Uzależnienie Europy od importowanego gazu wzrośnie według MEA z 59 proc. obecnie do 83 proc. w roku 2030. Ograniczony wskutek kryzysu popyt stanowił dla firm takich jak Gazprom okazję do zmniejszenia inwestycji i zaoszczędzenia pieniędzy. Popyt jednak odżyje. A ponieważ wydobycie gazu z Morza Północnego zmaleje, Europa będzie kupować gaz płynny na Bliskim Wschodzie i gdzie indziej. Ale zasadnicza część importowanego gazu nadal będzie do niej napływać rurociągami z Rosji i od producentów z regionu Morza Kaspijskiego, m.in. z Azerbejdżanu i Turkmenistanu – a Rosja wciąż będzie największym jego eksporterem.