Również podczas załamania gospodarczego ich rola jest prosta: trzeba obniżyć stopy prawie do zera, trzymać je na tym poziomie, no i może (żeby wyglądało, że coś się robi) zająć się „ilościowym złagodzeniem” polityki pieniężnej. Trudności zaczynają się w okresach przejściowych. Nieco lepsze, niż oczekiwano, dane o produkcji muszą więc naprawdę poruszać banki centralne. W styczniu, jak pokazuje indeks koniunktury menedżerów zaopatrzenia, aktywność w przemyśle w USA, w Europie i w Chinach osiągnęła poziom wskazujący na ożywienie.
Szczególnie wyraźne było to w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w zestawieniu z marnymi danymi o produkcji w czwartym kwartale. Mniejsze zaskoczenie stanowił fakt, że Hiszpania, Irlandia i Grecja pozostają w tyle za resztą Europy, gdzie produkcja rośnie od sześciu miesięcy. Korzystne dane gospodarcze to dla architektów polityki pieniężnej powód do sporów. Zwolennicy podwyżek stóp dowodzą, że bez nich wzrośnie presja inflacyjna. W strefie euro ceny produkcji rosły w styczniu najszybciej od ponad roku, w Chinach – od 18 miesięcy. Zaczynają one wzrastać także w Wielkiej Brytanii. Na razie bank Anglii pozostawi pewnie swoją główną stopę na poziomie 0,5 proc., ale – również na razie wstrzyma się z „łagodzeniem ilościowym” polityki pieniężnej.
Do przekonania banków centralnych o potrzebie jej zaostrzenia potrzeba jednak więcej informacji. Dane wskaźnikowe mogą rozmijać się z rzeczywistością. Np. w USA wspomniany wskaźnik koniunktury nie uwzględnia małych firm, pomija zatem połowę zatrudnionych. Poza tym, jeśli nawet produkcja rośnie w sporym tempie, to jej bezwzględny poziom jest nadal niski. W Europie styczeń był 20. kolejnym miesiącem spadku zatrudnienia w przemyśle. Tak więc naprawdę trudne dla banków centralnych decyzje są jeszcze przed nimi.
Reklama