Do tej pory wyniki bitwy były ważne przede wszystkim dla wielkich firm. O dostawy musieli się martwić tacy potentaci, jak spółki chemiczne Police czy Puławy. Kłopoty mógł mieć koncern paliwowy Orlen. Zwykłych Polaków korzystających z gazu ta wojna dotyczyła w minimalnym stopniu. Teraz sytuacja się zmienia, choć też dramatu nie ma – gazu powinniśmy mieć pod dostatkiem. Jest tylko kwestia ceny. Jeżeli Urząd Regulacji Energetyki zaakceptuje propozycje Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, podwyżka będzie horrendalna. Rodzinom ogrzewającym domy gazem na pewno da się mocno we znaki.
Paradoks polega na tym, że gaz na rynkach światowych kosztuje coraz mniej. Na Zachodzie można kupić go nawet o kilkadziesiąt dolarów taniej niż w Rosji. Co z tego, skoro i tak nie ma go jak sprowadzić do Polski. Fatalna polityka energetyczna kolejnych rządów sprawiła, że nie tylko jesteśmy uzależnieni od jednego wschodniego dostawcy, ale że musimy płacić za gaz tyle, ile chcą monopoliści – polscy i rosyjscy. Konkurencja na tym rynku nie istnieje.
Do tego nie będzie jej przez długie lata. Kontrakt gazowy z Rosją konserwuje sposób wyliczania cen gazu w stosunku do notowań ropy. O tym, jak bardzo jest to niekorzystne, widać gołym okiem już od wielu lat. Czy nie ma sposobu, żeby go zmienić? A może sytuacja jest o wiele prostsza: układ, jaki panuje na naszym rynku gazu, jest wygodny nie tylko dla Gazpromu, ale również dla polskich firm zajmujących się handlem i dystrybucją.