Czy pojawi się chęć do realizacji zysków, czy wręcz przeciwnie lepsze od prognoz wyniki nadal będą zachęcały do kupna akcji. Okazało się, że można zjeść ciastko i mieć ciastko, bo realizacja zysków pojawiła się, ale indeksy rosły.

Po poniedziałkowej sesji raport kwartalny opublikował IBM. Zyski i przychody były wyższe od oczekiwań. Poza tym firma podniosła prognozy na cały rok. Cena akcji spadała. We wtorek przed sesją pojawiało się sporo raportów. Wyniki Bank Of New York były gorsze od oczekiwań (szczególnie prognoza), wiec nic dziwnego, że akcje traciły. Lepszy od prognoz raport opublikowała też Coca-Cola, ale akcje taniały. Johnson & Johnson opublikował raport lepszy od oczekiwań, ale zmniejszył prognozę na ten rok. Akcje taniały. Traciły też akcje Apple i Yahoo, które to firmy miały opublikować raporty po sesji.

Goldman Sachs oczywiście zaskoczył pozytywnie – zysk był wyższy o 25 procent od oczekiwań. Wydawało mi się, że po oskarżeniu firmy przez SEC o oszustwo i włączeniu się angielskiego FSA do gry pozytywny wpływ tego raportu na rynek został zredukowany prawie do zera, ale nie do końca tak się stało. Cena akcji GS rzeczywiście spadała, ale przełożenie tego spadku na sektor były żadne, bo drożały na przykład JP Morgan i Citigroup.

Jak widać spadały ceny akcji, firm, które opublikowały lepsze od prognoz wyniki. Spadały też ceny akcji spółek, które dopiero opublikują wyniki. To wszystko powinno było wystraszyć inwestorów. Okazało się, że nie odczytali oni tego bardzo wyraźnego przesłania. Wystarczyło, że drożały akcje w sektorze surowcowym (pomagał wzrost ceny ropy) i inne niż Bank Of New York, czy Goldman Sachs spółki sektora finansowego. Wyniki Harley-Davidson pomagały w zwyżkach cen akcji sektorów zależnych od popytu konsumpcyjnego.

Reklama

To był bardzo interesujący scenariusz, ale niezbyt rozsądny, bo skoro nie chce się kupować akcji spółek, które opublikują wyniki i sprzedaje się te, które opublikowały bardzo dobre to po ciągnąć indeksy? One jednak rosły i z piątkowej korekty nic już w końcu sesji nie zostało. W środę rynek będzie miał do wyboru: pokonać opory, czyli ostatnie szczyty i kontynuować falę piątą, czy załamać się, co kazałoby oczekiwać powstania formacji podwójnego szczytu. Na razie byki mają przewagę.

GPW rozpoczęła wtorkową sesję od wzrostu indeksów. Nic dziwnego, bo przecież poniedziałkowa sesja w USA zakończyła się wzrostem indeksów, a IBM podał lepsze od oczekiwań wyniki kwartału (mimo, że po sesji taniał). Widać było, jednak, że rynek jest niepewny, a WIG20 oscylował między poziomem poniedziałkowego zamknięcia a wzrostem o około pół procent. Jednak, koło południa, kiedy indeksy w Europie rosły już bardziej wyraźnie, również nasz popyt przycisnął pedał gazu i WIG20 wyszedł górą z tego trzygodzinnego trendu bocznego. Bardzo szybko WIG20 wzrósł o około jeden procent. Do góry prowadziły go BRE, KGHM i PKN.

Potem pomogła dodatkowo entuzjastyczna reakcja rynków europejskich na publikację raportów kwartalnych amerykańskich banków. Udało się zakończyć dzień wzrostem o 1,4 proc. Całości strat rzecz jasna nie odrobiono, ale niedźwiedzie straciły dużą część zapału, a oscylatory zaczęły wyglądać dwuznacznie. Z punktu widzenia analizy technicznej ten wzrost nie powinien być traktowany poważnie, bo wyraźnie spadł obrót, ale wiele razy już przypominałem, że nasza giełda ma taką właśnie specyfikę: wzrost na małym obrocie, a potem przyśpieszenie na dużym.