Co więcej, kilka krajów południa Europy (Portugalia, Hiszpania, Włochy) wygląda podobnie do Grecji, czyli albo mają wielkie deficyty budżetowe, albo olbrzymi dług publiczny, albo perspektywy kilkuletniej recesji, albo wszystko naraz. Jak inne kraje wpadną w kłopoty takie jak Grecja, to zbankrutują banki w Europie, które kupiły obligacje tych krajów, i będzie długa europejska recesja, bo banki nie będą dawały kredytów. Zatem scenariusz dla Europy był czarny i euro traciło na wartości.
Liderzy UE, wspierani moralnie i finansowo przez MFW, jak jeden mąż (poza Wielką Brytanią, która nie chce ponosić kosztów naprawiania strefy euro) zdecydowali o uruchomieniu największego w historii programu ratowania krajów południa Europy, który jest wart 750 mld euro. Żeby program uwiarygodnić, Hiszpania, Portugalia, a nawet Francja przedstawiły plany ograniczenia deficytów budżetowych, zaś EBC zaczął kupować obligacje krajów południa Europy, żeby obniżyć ich rentowność. Następnego dnia na rynkach zapanował euforia, a indeks giełdy w Madrycie wzrósł jednego dnia o 14 proc.
Wtedy zaczęły się wątpliwości. Czy fakt, że EBC kupuje obligacje rządów, nie spowoduje, iż bank centralny przestanie się skupiać na utrzymaniu niskiej inflacji i stanie się agentem fiskalnym polityków europejskich, czyli straci niezależność? Rynki chciały, by EBC kupował obligacje krajów południa Europy, ale teraz pojawiają się wątpliwości. Może to jednak źle, bo dzięki temu inwestorzy będą mogli łatwo sprzedać obligacje greckie czy hiszpańskie, a bilans EBC zostanie zapchany śmieciowymi instrumentami (bo taki rating mają obligacje Grecji). To może prowadzić do wzrostu inflacji, co jest niekorzystne dla euro. Zaraz pojawiły się też opinie, że plany ograniczenia deficytu budżetowego może i budują wiarygodność fiskalną, ale jednocześnie będą prowadziły do spowolnienia wzrostu gospodarczego.
Widać, że cokolwiek by się działo w strefie euro, rynki interpretują to w taki sposób, że można oczekiwać dalszych spadków notowań wspólnej europejskiej waluty, wielu spekulantów oczekuje, że za jakiś czas kurs wyniesie jeden dolar za jedno euro. Jeżeli ten proces będzie spokojny i rozłożony na kilka miesięcy, to będzie to z korzyścią dla gospodarki europejskiej, bo unijny eksport stanie się tańszy, więc będzie szybciej rósł i pomoże w zakończeniu okresu stagnacji. Jeżeli jednak euro zacznie spadać jak kamień, to natychmiast rynki zaczną to interpretować jako brak zaufania do programów fiskalnych krajów południa Europy, co będzie prowadziło do wzrostu oprocentowania obligacji hiszpańskich i włoskich. I wtedy możemy zobaczyć kolejną odsłonę kryzysu fiskalnego w Europie.
Reklama
Aby uniknąć kłopotów, potrzebne jest dalsze spokojne osłabienie euro wspierające eksporterów oraz szybko wdrażane, daleko idące plany obniżenia wydatków, a tam, gdzie to jest konieczne, podniesienie podatków i przyspieszenie reform strukturalnych, w szczególności wydłużenie wieku emerytalnego. Poza tym kraje UE powinny wziąć przykład z Polski i przeprowadzić reformy emerytalne wzorowane na naszej z 1999 r., która spowodowała silny spadek emerytur w przyszłości, ale dzięki temu finanse publiczne są stabilne w długim okresie.
Dopiero wprowadzenie takich zmian zatrzyma spadek wartości euro. Wtedy rynki finansowe zobaczą, że UE przeprowadziła konieczne reformy i zauważą, że podobne problemy fiskalne mają również USA. I dopiero wtedy zrobi się ciekawie.