Oznaczałby on rozkręcenie swoistej „spirali śmierci”: rynki finansowe żądają większego oprocentowania obligacji, to zwiększa koszty obsługi długu i dalszy wzrost deficytu. Kolejnym krokiem jest obniżenie ratingu kredytowego kraju, a to powoduje kolejny wzrost rentowności papierów dłużnych i kosztów obsługi długu.

Szybkie uporządkowanie finansów publicznych wydaje się zatem konieczne. Ministerstwo Finansów bagatelizuje jednak ten problem. W rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną wiceminister finansów Ludwik Kotecki mówi, że gorszy od deficytu jest dług publiczny.

„Deficyt jest sprawą wtórną, bo jego wzrost może być krótkotrwały, a jego ograniczenie może być proste w przeciwieństwie do długu. To, co się stało z Grecją, to nie był kryzys deficytu, ale przede wszystkim długu” – mówi Ludwik Kotecki.

Zdaniem ekonomistów, z którymi rozmawiał Dziennik Gazeta Prawna, wprowadzenie reguły wydatkowej planowanej przez resort finansów nie wystarczy jednak nawet do sprowadzenia długu do bezpiecznych rozmiarów. Rządowy plan rozwoju i konsolidacji przewiduje, że do 2013 roku deficyt sektora finansów publicznych spadnie z obecnych ponad 7 proc. poniżej 3 proc. Tymczasem bezpieczny poziom deficytu, który nie grozi destabilizacją w przypadku szoku, jakim jest kryzys, to kilkanaście miliardów złotych, nieco ponad 1 proc. PKB.

Reklama

Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku, w rozmowie z DGP mówi, że zaoszczędzić można na zmianie wysokości zasiłków chorobowych (ich koszt w tym roku to 6 mld zł) i innej metodzie waloryzacji zasiłków pogrzebowych (koszt: 2 mld zł). – Trzeba też ograniczyć koszty osobowe w administracji publicznej, dziś wynoszą 26 mld zł. I zająć się wydatkami na MON. To dziś 5,7 mld zł i jest pytanie, czy są potrzebne w takiej skali – mówi Jakub Borowski.

Były minister finansów Mirosław Gronicki proponuje z kolei zmianę zasad waloryzacji emerytur. Dziś wskaźnik waloryzacji ustala się na podstawie inflacji i 20-procentowego wzrostu średniej płacy z poprzedniego roku. W ubiegłym, gdy kryzys pustoszył gospodarkę, Polska musiała wydać z tytułu waloryzacji około 8 mld zł.

Takie oszczędności mogą przynieść kilka miliardów złotych rocznie. Jeśli zmiany okażą się niewystarczające, może nam grozić wzrost podatków. Zdaniem Mirosława Gronickiego stosunkowo szybki skutek może przynieść likwidacja preferencyjnych stawek VAT i obłożenie towarów i usług stawką podstawową, która mogłaby wtedy spaść z 22 do 19 proc., a i tak przyniosłaby większe dochody budżetowe.