Agencja ratingowa Standard & Poor’s jeszcze przed zaostrzeniem sytuacji ostrzegała, że upadek gospodarczy Północy jest kwestią czasu, mechanizmy rozkładu pracują już pełną parą. Konsekwencją katastrofy będzie zjednoczenie Korei, co S&P określa eufemistycznie jako „raczej drogi interes”, przy którym wchłonięcie przez RFN Niemiec Wschodnich wygląda na dziecinną zabawę. Koszty spadną głównie na Południe i sięgną nawet 300 procent jego rocznego PKB. Oznacza to dla Seulu obciążenie ponad możliwości, co może doprowadzić do ekonomicznej zapaści i zainfekowania rynków azjatyckich. Kilkuprocentowe spadki na giełdach w Hongkongu, Szanghaju i Singapurze wywołane przez ostatni kryzys na Półwyspie Koreańskim są jedynie niewinną zapowiedzią tąpnięć po ewentualnym upadku Korei Północnej.
Nic zatem dziwnego, że Południe oficjalnie uważa połączenie obu państw za narodowy cel, ale już nieoficjalnie zarówno obywatele, jak i klasa polityczna obawiają się go. – Kiedy spytasz Koreańczyka, czy opowiada się za zjednoczeniem, odpowie: „tak”. Ale gdy dopytasz, kiedy miałoby ono nastąpić, doda: „byle nie za mojego życia” – mówił mi dwa lata temu w Seulu Hong Sung-wook, dyrektor działu planowania Instytutu Spraw Zagranicznych i Bezpieczeństwa Narodowego, ośrodka doradczego rządu. – Główny problem leży w tym, że cena odbudowy będzie zależała od stanu gospodarki Północy, a nie znamy go. Optymiści zakładają, że jakieś elementy infrastruktury nadają się tam do użytku i mówią o około 300 miliardach, pesymiści szacują koszty na ponad bilion dolarów.
Od tego czasu stało się jasne, że druga prognoza jest bardziej adekwatna. 80 – 90 procent dróg, portów, linii kolejowych, zakładów przemysłowych na Północy jest w opłakanym stanie i trzeba by je zbudować od nowa. Reżim jeszcze pogłębił stagnację, stopując raczkujące zmiany rynkowe.
Północni Koreańczycy utrzymują się przy życiu dzięki trzem kołom ratunkowym: kartkom na żywność, pomocy zagranicznej i bazarom. Pierwsze koło ratunkowe nie zaspokaja elementarnych potrzeb, wysokokaloryczne racje otrzymują tylko aparat partyjny i armia. Drugie jest uzależnione od sytuacji politycznej, choć główni donatorzy: Korea Południowa, Ameryka, Chiny i Japonia, nie chcą odcinać dostaw zboża i oleju, nawet jeśli reżim Kim Dzong Ila grozi wojną. Przerwanie ich oznaczałoby bowiem powrót głodu. Najbardziej obiecujące było trzecie koło.
Reklama
W 2002 r. władze komunistyczne uchyliły wrota do wolnorynkowego raju, oficjalne ceny i płace zbliżyły się do czarnorynkowych, można było zarabiać prywatnie na handlu, zezwolono na sprowadzanie towarów z Chin. Krok po kroku powstawała nowa, liczona w dziesiątki tysięcy, klasa prywaciarzy uniezależniona ekonomicznie od reżimu. Ulice miast stały się targowiskiem, a Most Przyjaźni na granicznej chińsko-koreańskiej rzece Yalu w Dandong przypominał przejścia polsko-ukraińskie u szczytu papierosowej kontrabandy. Handlowano ryżem, owocami, ubraniami, produktami elektronicznymi, a nawet mydlanymi operami z Południa.
Kolejnym ruchem było utworzenie dwóch stref ekonomicznych dla inwestorów z Południa – Kumgang i Kaesong. Pierwsza to centrum turystyczne na wschodzie kraju tuż za linią demarkacyjną, gdzie w godziwych warunkach mogli wypoczywać południowokoreańscy turyści. Druga – ośrodek przemysłowy przy drodze z Seulu do Pyongyang (Phenian).
Niektórzy ekonomiści twierdzili, że „wolnorynkowe” reformy to początek zmian na wzór Chin czy Wietnamu. Mylili się. Dwa lata temu żołnierze zastrzelili w Kumgang południowokoreańską turystkę, rząd w Seulu zabronił więc swoim obywatelom wypoczywania w kurorcie. Obecnie władze komunistyczne zapowiadają konfiskatę tamtejszych obiektów. W ubiegłym roku reżim uderzył z kolei w klasę prywaciarzy. Przeprowadził denominację waluty, skreślając dwa zera i pozwolił wymienić stare wony na nowe jedynie do równowartości 740 dolarów. Budowana w bólach niezależność finansowa od reżimu została zniszczona, a prywatne mająteczki de facto skonfiskowano. Dwa dni temu władze komunistyczne zapowiedziały też zamknięcie południowokoreańskich biznesów w Kaesong. Liberalny eksperyment zakończył się brutalną ingerencją partii, podobnie jak rosyjski NEP zdławiony przez Stalina.
Wchłonięcie Korei Północnej mogłoby być dla Południa korzystne tylko wtedy, gdyby choć wykształcenie i zachowania mieszkańców strony komunistycznej nadawały się do adaptacji w demokratycznym społeczeństwie. Jest inaczej – trzeba by ich przez długie lata utrzymywać, wręcz reedukować do życia na wolności. Seul, aby uniknąć zjednoczenia, proponuje więc na początek strefę wolnego handlu z Północą i nieoficjalnie godzi się nawet na wejście tam chińskich wojsk, gdyby doszło do anarchii. Kiedy i to zawiedzie, armia koreańska ma plan powstrzymania mas uchodźców z Północy na polach minowych strefy zdemilitaryzowanej dzielącej oba państwa. Wszystko jest lepsze niż niekontrolowane zawalenie się północnego reżimu. Dlatego ani kraje regionu, ani Ameryka nie podejmą żadnych kroków, które byłyby dlań realnym zagrożeniem, choć mają dość możliwości, by skończyć z Kim Dzong Ilem w kilka tygodni.
ikona lupy />
Mieszkańców Korei Płn. trzeba by przez długie lata reedukować do życia na wolności Fot. AP / DGP