Idący pod Bałtykiem gazociąg Nordstream łączący Rosję i Niemcy jest strategiczną europejską inwestycją energetyczną. Jest też zarazem prestiżową porażką polskiej polityki, podobnie jak każde połączenie wschód-zachód które na gruncie geografii, zdrowego rozsądku i rachunku ekonomicznego powinno przechodzić przez Polskę, z przynależnym jej zyskiem, a nie przechodzi.

Do sukcesu wymagana jest elastyczność i zrozumienie że aby otrzymać biznes należy wyprofilować się tak aby przedstawiać pewną wartość dla partnerów. Przyjazny, otwarty na obu potężnych sąsiadów kraj ale jednocześnie twardo dbający o swoje interesy mógł i powinien przyciągnąć gazowy biznes do siebie.

Niestety, tak się nie stało przy czym główną rolę grały tu fobie niemieckie i rosyjskie byłego ś.p. prezydenta który o ile pamięć nie myli z Putinem w ogóle się nie spotkał a z leaderami Niemiec jedynie sporadycznie. Tak się po prostu nie robi biznesu na którym nam zależy. Zwłaszcza jeśli przy okazji kontraproduktywnie antagonizujemy obu potencjalnych partnerów rozgrywaniem rozłamowej karty amerykańskiej z tarczą rakietową na czele. Jest to tym bardziej przykre że na gruncie zaszłości historycznych łatwo jest podbełtać sentymenty antyniemieckie i antyrosyjskie w narodzie co też się stało.

Histeria “drugiego paktu Ribbentrop Mołotow” uniemożliwiła trzeźwą ocenę sytuacji. Do samego końca ciągnięto twardą linię obstrukcji do całego projektu, nawet gdy stało się jasne że Niemcy na gruncie euro-solidarności z udziału w projekcie nie zrezygnują. Przez emocjonalne zaślepienie stracono wtedy szansę na wynegocjowanie z przegranej sytuacji przynajmniej tych koncesji które z punktu widzenia polskich interesów liczyły się najbardziej – aby nie kolidował z polskimi planami LNG.

Reklama

Chodzi o zabezpieczenie toru podejściowego do Świnoujścia w miejscu gdzie przetnie on nitki Nordstreamu. Okazuje się że obawa o taką kolizję istnieje. Obecne gorączkowe zabiegi strony polskiej, połączone z podnoszeniem alarmu po niewczasie i z żądaniami wkopania rur Nordstreamu w dno Batyku gdy projekt jest już w realizacji stawiają ją znowu w słabej pozycji przetargowej. Dużo rozsądniej było negocjować to parę lat wcześniej. A jeżeli sprawa jest aż tak gardłowa to czemu od jej załatwienia nie uzależniono np. podpisania traktatu lizbońskiego?

Z analizy dostępnych danych wynika jednak że sytuacja nie jest jednoznaczna a obawy polskie, choć nie bezpodstawne, są najpewniej znacznie wyolbrzymione. Prawdopodobnie też ciche negocjacje są w obecnej fazie dużo lepszą metodą na rozwiązanie potencjalnego konfliktu, o ile taki istnieje, niż ponowna publiczna histeria “odcinania Świnoujścia” przez wrogi Nordstream. Przyjrzyjmy się więc jak sytuacja wygląda bez niepotrzebnych emocji podgrzewanych przez media (jak ostatnio W.Romański w Rzepie).

Otóż podchodząc do Niemiec gazociąg Nordstream nie przechodzi przez polskie wody terytorialne ani też przez wody polskiej strefy ekonomicznej. To po pierwsze. Nie jest to więc sprawa w której można czegoś rządać, a raczej tylko spokojnie przekonywać. Dalej, tzw. północny tor podejściowy do Świnoujścia który Nordstream ma przeciąć ma maksymalną głębokość techniczną 14,5 m. Wiedzie on istotnie przez relatywnie płytkie sekcje Bałtyku na zachód od Ławicy Pomorskiej, z głębokościami morza wahającymi się od 14.5 do 20 m.

Te głębokości przy odrobinie dobrej woli nie upoważniają jednak, naszym zdaniem, do automatycznego podnoszenia alarmu że rura położona na mulistym dnie morza automatycznie odetnie torowi 2 metry głębokości. Musiałaby w tym celu złośliwie leżeć w punkcie o minimalnej głębokości a dno Bałtyku nie jest przecież w tym miejscu płaskim, betonowym klepiskiem.

Istotną informacją jest też ta że wspomniana część toru podejściowego znajduje się, z tego co wiemy, na niemieckich wodach terytorialnych. Jeszcze więc jeden argument aby się spokojnie dogadać a nie wpadać w histerię, tym bardziej że strona niemiecka sugeruje możliwą korektę toru idącą nadal po jej wodach terytorialnych.

Podnoszony czasem argument że rura w dalekiej przyszłości utrudnić mogłaby pogłębianie toru wygląda z kolei na technicznie rozsądny ale budzi zastrzeżenia innej natury. Z jednej strony zapał do pogłębiania czegoś co leży na niemieckich wodach terytorialnych nie brzmi jakoś specjalnie wiarygodnie. Z drugiej wątpliwe jest czy znaczące pogłębianie toru wodnego w ogóle miałoby sens. Jego obecna głębokość jest i tak bliska maksymalnego zanurzenia 15 m dopuszczalnego dla tzw. baltimaxów – statków o maksymalnych wymiarach gabarytowych umożliwiających żeglugę przez Cieśniny Duńskie.

Statki o większym zanurzeniu na Bałtyk i tak raczej nie wpłyną. Nic też nawet w pobliżu tego limitu nie wejdzie zresztą do portu zewnętrznego w Świnoujściu gdzie usytuowany ma być terminal gazowy LNG. Zgodnie z projektami technicznymi będą tam mogły wchodzić gazowce o zanurzeniu maksymalnym do 12,5 m.

Wydaje się więc że głębokość techniczna toru podejściowego powinna wystarczyć na długie lata, daleko poza czas kiedy to wyekspoatowany i porzucony Nordstream będzie sobie spokojnie korodował na dnie Bałtyku. Wystarcza w każdym razie na przyjęcie najnowszych konstrukcji gazowców eksploatowanych obecnie na świecie. Dla przykładu zanurzenie z pełnym ładunkiem: Cheikh El Mokrani 9.75 metrów, Arctic Voyager 11.90 meters, Arctic Discoverer 11.30 meters. Nawet dla największego i najnowocześniejszego z nich, zwodowanego w końcu 2009 katarskiego gazowca Al Khattiya o zanurzeniu z pełnym ładunkiem 13.60 metrów, limitem głębokości będzie prędzej planowany terminal LNG a nie tor podejściowy.

Może więc warto wrzucić sobie trochę na luz i zamiast gazowych emocji wykazać nieco więcej pragmatyzmu... Szczególnie w relacjach z Niemcami z którymi łączą nas setki nitek gospodarczych których nie warto niepotrzebnie narażać nadmierną histerią wokół jednej nitki Nordstreamu.