Brytyjski eks-premier kupił właśnie w prezencie swojej 22-letniej córce Kathryn dom wart milion funtów. Nieruchomość w zachodnim Londynie ma trzy sypialnie i windę. To już dziewiąty dom w kolekcji Tony'ego Blaira, opłacony dzięki międzynarodowym wykładom i doradzaniu rządom. Jednak dopiero teraz Blair wypływa na szerokie biznesowe wody. Brytyjska prasa ujawniła, że tworzy zalążek banku inwestycyjnego. Firma Firerush Ventures No.3 ma aranżować transakcje obejmujące akcje, fundusze powiernicze i obligacje rządowe. Do działu inwestycji Blair ściągnął kilku byłych współpracowników z Downing Street oraz bankierów z Dresdner Kleinwort i Lehman Brothers.

Wykład za pół miliona

„Brytyjczyków mogły nudzić słowa byłego premiera, ale w przemysłowym południowochińskim mieście Dongguan wydają się one na wagę złota” – ironizował „Financial Times”, kiedy trzy lata temu Blair za 20-minutowy wykład zainkasował pół miliona dolarów. Zaproszony przez lokalnego dewelopera, przemawiał przed 600-osobowym audytorium – przedstawicielami Komunistycznej Partii Chin, zagranicznymi inwestorami i lokalnymi przedsiębiorcami. W ten sposób stał się najdroższym mówcą świata. Również inni byli prezydenci, premierzy, ministrowie czy szefowie banków centralnych zarabiają, jeżdżąc po świecie z płatnymi wykładami. Biorą za nie od kilku do nawet 300 tys. dolarów.
Blair jest bliski zdetronizowania Billa Clintona, który kończąc drugą kadencję w 2001 r., znajdował się na progu bankructwa z 10 mln dol. długu, m.in. wobec adwokatów broniących go podczas „afery rozporkowej”. Jak wynika ze sprawozdania finansowego państwa Clintonów, w ciągu dziewięciu lat były prezydent USA za wykłady zainkasował 65 mln dolarów. – Nigdy nie miałem pieniędzy, kiedy pracowałem w Białym Domu. Dopiero po skończeniu prezydentury zacząłem zarabiać – powiedział Clinton stacji CNN.
Reklama
W maju 2001 r. były prezydent USA wygłosił odczyt na temat globalizacji w warszawskim hotelu Sobieski, pobierając 183 tys. dolarów. Bilety kosztowały 6 tys. zł. Sporo, jak na przekonywanie do rzeczy oczywistej: kraje otwierające swoje rynki na handel międzynarodowy rozwijają się szybciej od utrzymujących wysokie bariery celne.
Dlaczego byłym politykom płaci się tak dużo? – To jak ze ściągnięciem gwiazdy muzycznej, którą się podziwia. Po prostu trzeba pójść i posłuchać – komentuje Olgierd Annusewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem byli politycy zaczynają z czasem tracić na atrakcyjności i płaci im się mniej. Do gwiazd wciąż jednak można zaliczyć Joschkę Fischera, byłego wicekanclerza Niemiec, który pobiera za wykład na uniwersytecie w Princeton 200 tys. dolarów. Zapewne dlatego, że światowa ranga Niemiec jest dużo większa niż Polski.
Nasi politycy nie mogą się nawet zbliżyć do takich kwot. Lech Wałęsa brał 10 – 20 tys. dolarów za wykład na Uniwersytecie Harvarda. Wyjątkiem było honorarium za udział w spotkaniach eurosceptycznej partii Libertas Declana Ganleya przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Nieoficjalnie wiadomo, że wyniosło aż 100 tys. euro. Wykłady w USA prowadzi też były prezydent Aleksander Kwaśniewski – Uniwersytet w Georgetown płaci mu za cztery trzytygodniowe sesje wykładów 100 tys. dolarów.

Książka od premiera

W filmie „Ghost writer” Romana Polańskiego były premier Wielkiej Brytanii Adam Lang zleca napisanie swoich wspomnień, za które ma otrzymać 10 mln dol. honorarium. Kwota taka nie padła przypadkowo. Tyle ma bowiem dostać Tony Blair za swoje wspomnienia „A Journey”, czyli „Podróż”, które 1 września trafiły do sprzedaży na Wyspach. A Lang to postać na nim wzorowana.
Nie należy jednak spodziewać się sensacji. Takim tuzom jak Clinton czy Blair nie wolno bowiem ujawniać wielkich tajemnic. Najwięcej pikantnych szczegółów podają zwykle politycy z drugiego szeregu, którzy nie mają tyle do stracenia. Mimo to wspomnienia byłych premierów czy prezydentów są rozchwytywane, gdyż czytelnicy lubią poznawać kulisy władzy.
W Polsce polityczni emeryci rzadko decydują się na takie publikacje. – Jedni wierzą, że jeszcze wrócą do polityki i nie chcą palić za sobą mostów. Dla innych książka byłaby przyznaniem się, że są już na emeryturze – tłumaczy Annusewicz. – W dodatku premierzy, z wyjątkiem Buzka i Millera, zmieniali się jak w kalejdoskopie. Nie mieliby aż tak dużo do opowiedzenia.
Polscy politycy angażują się za to w publicystykę. Leszek Miller był komentatorem „Wprost,” od czerwca tego roku pisze do „Super Expressu”. Podąża śladem Jana Rokity, który w ten sposób zarabiał znacznie więcej niż jako poseł.

Flirt z wielkim biznesem

Świetnie poradzili sobie w biznesie Jan Krzysztof Bielecki, który był prezesem Pekao SA, a także Kazimierz Marcinkiewicz. Ten ostatni został doradcą wielkiego banku inwestycyjnego Goldman Sachs. Jego przykład pokazuje, że w Polsce kontakty liczą się bardziej niż wiedza i doświadczenie. Poszukiwany jest „door opener”. – Gdy dzwoni telefon i po drugiej stronie ktoś przedstawia się jako były premier, to nie odmawia się rozmowy. A może się ona przełożyć na konkretne interesy – mówi Eryk Mistewicz, specjalista od marketingu politycznego. Marcinkiewicz doradzał przy prywatyzacji PGE. Na temat jego zarobków krążą już legendy. Mówi się nawet o pół miliona złotych miesięcznie. Banki są hojne wobec polityków, o czym świadczy przykład Blaira, który otrzymuje rocznie 3 mln dol. od JP Morgan za porady dotyczące „globalnej strategii”.
Tylko sporadycznie politycy biorą się za rozkręcanie własnego biznesu. Były minister zdrowia Mariusz Łapiński po odejściu z rządu SLD sprzedawał brykiety do elektrowni, a teraz handluje z Uzbekistanem.
Byli premierzy i ministrowie na politycznej emeryturze często rzucają kotwicę u największych biznesmenów. Do „kolekcjonerów polityków” należeli zawsze Ryszard Krauze, Aleksander Gudzowaty czy Janusz Wojciechowski. Ten pierwszy ściągnął do Prokomu m.in. Wiesława Walendziaka, działacza AWS i byłego ministra obrony Zbigniewa Okońskiego. U Wojciechowskiego w radzie nadzorczej JW. Construction zasiada Józef Oleksy. Natomiast prezesem należącej do Gudzowatego spółki produkującej biodiesla był Wiesław Kaczmarek. Teraz Kaczmarek prowadzi budowę prywatnego szpitala w Warszawie.
Przechodzenie polityków na emeryturę do biznesu to częste zjawisko także za granicą. Günter Verheugen idzie do Royal Bank of Scotland na doradcę i wiceprezesa odpowiedzialnego za bankowość globalną.
Znacznie bardziej kontrowersyjny był angaż Gerharda Schroedera do Nordstreamu, którego współwłaścicielem jest Gazprom. Jeszcze jako kanclerz Niemiec zdążył podpisać z Rosją umowę o budowie Gazociągu Północnego.
Po zakończeniu misji szefa rządu czy członka gabinetu nasi politycy nie bardzo wiedzą, co ze sobą począć. Jerzy Buzek wrócił na kilka lat na uczelnię, Włodzimierz Cimoszewicz do swej leśniczówki, zaś Jana Olszewskiego przygarnął na doradcę Lech Kaczyński. Z kolei Leszek Miller pięć lat temu w Radiu TOK FM ogłosił, że szuka pracy. W jakiej branży? – Doradztwo, konsulting, coś takiego – wyliczył były premier. Propozycje jednak nie napłynęły.
Zdaniem byłego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka firmy nie garną się do przyjmowania w swe szeregi polityków, którzy stracili władzę, aby nie narazić się na szykany nowego rządu. Inaczej jest w USA, gdzie wysocy urzędnicy z obu partii budują prestiż firmy.
– Kiedy w 2006 r. odwiedziłem head huntera, dowiedziałem się, że powinienem zniknąć na dwa lata, najlepiej wyjechać za granicę – wspomina Kaczmarek. Jego zdaniem w Polsce partie są tylko wehikułami wyborczymi, gdzie nie myśli się o zagospodarowaniu byłych przywódców.
Jeden ze znanych specjalistów od wizerunku widzi to nieco inaczej: – Nasi politycy są najczęściej siermiężni, nie znają języków i mają zbyt wysokie mniemanie o sobie.