Oczywiście, nie jest tak źle – tutaj (nie) staram się jednak sprytnie zasugerować, że dziedzina zwana analizą techniczną jest tak niewiarygodnie zróżnicowana i pełna absolutnie niezliczonych rozwiązań, że jakiekolwiek próby zwięzłego jej podsumowania w zasadzie są skazane na porażkę. Z samej swojej natury wskaźniki techniczne (serce i dusza analizy technicznej) podlegają bardzo sztywnym matematycznym regułom. I to jest to, co w nich łatwe – trudności związane są z tym, że umożliwiają one niezwykle subiektywną interpretację. Gdybyście zapytali pięciu inwestorów patrzących na ten sam wykres i wskaźnik, bez wątpienia uzyskalibyście siedem całkowicie odmiennych opinii. Już rozumiecie, o czym mówię?

Teraz zatem, kiedy już wszyscy zdajecie sobie sprawę z tego, z jak trudnym tematem mamy do czynienia, nieco Was uspokoję, mówiąc, że jak na razie analiza techniczna w mojej pracy okazuje się przydatna. Za chwilę postaram się pokrótce opowiedzieć Wam, jak i kiedy z niej korzystam – czytając jednak, cały czas musicie pamiętać o tym, że z uwagi na swój subiektywny charakter wyniki analizy technicznej muszą zostać „dopracowane“ przez każdego korzystającego z niej inwestora tak, by pasowały do jego indywidualnych potrzeb – to naprawdę bardzo ważne. Nie ma „uniwersalnej“ metody korzystania z analizy technicznej!

Przyznam, że, owszem, używam analizy technicznej, jednak wyłącznie jako jednego z narzędzi, z których korzystam w swoim inwestorskim warsztacie. Jak sugerowałem w zeszłym tygodniu, nie jestem zwolennikiem teorii, zgodnie z którą jedna forma analizy jest lepsza od drugiej – uważam, że warto korzystać z analizy zarówno technicznej, jak i fundamentalnej, traktując je jako narzędzia, które wzajemnie się uzupełniają. Jak? Cóż, krótko mówiąc, ja polegam przede wszystkim na analizie fundamentalnej, dzięki której zyskuję ogólny obraz – analiza techniczna pozwala mi natomiast sprawdzić, czy moje przypuszczenia znajdują odzwierciedlenie w zachowaniu kursów, a także precyzyjnie określić momenty, w których warto zająć i opuścić z góry upatrzone pozycje. Całkiem proste, prawda? Tak mogłoby się wydawać, jednak dokonanie wyboru wskaźnika, którego warto użyć w określonej sytuacji, jest czymś, co umie się dopiero po wystarczającej liczbie prób i błędów popełnionych w procesie uczenia się, co dla Ciebie jako indywidualnego inwestora jest najlepsze.

Oto kilka wskaźników, z których korzystam:

Reklama

Pierwsze trzy z powyższych wskaźników umieszczam na każdym wykresie, z którego korzystam, podczas gdy ostatniego używam bardzo rzadko. Celowo zamieściłem łącza do bardziej „popularnonaukowych“ definicji tych wskaźników, żeby nie narażać Was na niekoniecznie tu niezbędne matematyczne opisy wyjaśniające sposoby ich działania. Jeżeli jednak chcielibyście zrozumieć je zdecydowanie lepiej albo po prostu zapoznać się z dziedziną, zdecydowanie – naprawdę zdecydowanie – polecam pozycję, którą uważam za Świętego Graala analizy technicznej (nawiasem mówiąc jedyną książkę na ten temat, którą kiedykolwiek przeczytałem i którą nadal trzymam na biurku, żeby od czasu do czasu coś sprawdzić). Mówię oczywiście o "Analizie technicznej rynków finansowych" Johna J. Murphy’ego. PRZECZYTAJCIE JĄ!

Wracając do wspomnianych wskaźników – powiem Wam, że dotarcie do tej konkretnej kombinacji zabrało mi mnóstwo czasu i pracy. Najważniejsze w tym wszystkim było spędzenie niezliczonych godzin z oczami wlepionymi w monitor i śledzenie wykresów, które wyglądały tak, jak gdyby zapowiadały ciekawe zmiany. I TAK, w końcu coś się DZIAŁO – szybkie zmiany kursu! Najlepszy przyjaciel każdego tradera (o ile potrafi się go dostrzec i docenić...).

Pierwsze dwa lata kariery zawodowej spędziłem zatem na wpatrywaniu się w ekran przez 15 godzin dziennie, analizując ruch cen i zapoznając się ze zmianami na rozmaitych parach walutowych. Określałem poziomy wsparcia i oporu, sprawdzając, co się działo z cenami w miarę zbliżania się do nich – czy się odbijała (wsparcie), czy zatrzymywała (opór), a może przełamywała je na krótki czas tylko po to, by wkrótce powrócić do poprzedniego poziomu (fałszywe przełamanie lub stop hunting) itd. itp.

Była to jedna z najbardziej wartościowych (i być może najtrudniejszych) lekcji w mojej karierze. Gdy już zaczynało mi się wydawać, że poznałem jakiś określony aspekt rynku, zabierałem się za poszukiwanie połączeń wskaźników, które być może okazałyby się dla mnie skutecznymi narzędziami prognozowania. Nie sugeruję oczywiście, że musicie spędzić na gapieniu się w ekran tyle czasu, co ja (być może po prostu nie jestem najbystrzejszy) – zdecydowanie powinniście natomiast zwrócić uwagę na tę dość ważną umiejętność.

Poza tym jest oczywiście stare jak świat pytanie o horyzont czasowy prognoz. Jeżeli chodzi o mnie, odpowiedź jest prosta – patrzę tylko na wykresy dzienne i czterogodzinne (tylko bardzo rzadko zerkam na tygodniowe i godzinne). Reszta – na przykład wybór rodzaju wykresów, które uznamy za najodpowiedniejsze –zależy wyłącznie od indywidualnych upodobań. Zasadniczo warto jednak zacząć od dłuższych okresów (żeby dostrzec ogólną perspektywę), a następnie zająć się detalami: przyjrzeć się, jak naprawdę zachowują się kursy wokół wybranych poziomów i co dokładnie działo się w trakcie ostatnich prób ich przełamania.

Dotychczas (a przynajmniej w tym odcinku) moim zamiarem było pokazanie Wam, jak złożony i zróżnicowany jest trading – starałem się też przedstawić najważniejsze problemy, z którymi musi zmierzyć się inwestor starający się stworzyć indywidualną strategię, która przyniesie mu zyski. W najbliższych tygodniach uważnie przyjrzę się natomiast określonym aspektom tradingu, w tym zasadom rządzącym zachowaniem cen (szybkimi zmianami kursów), rozpoznawaniem wzorców, a także nieco bardziej szczegółowo omówię wskaźniki, o których dziś wspomniałem.

Przeczytaj też wcześniejsze odcinki Dziennika Tradera:

>>> Część pierwsza: Skromne Początki

>>> Część druga: Analiza Fundamentalna