Z ostatnich danych Komisji Nadzoru Finansowego, która podsumowała miniony kwartał, wynika, że polski sektor urósł w porównaniu z ubiegłym rokiem. Suma bilansowa wszystkich banków zwiększyła się z 1,045 bln zł w III kw. 2009 r. do 1,142 bln zł w III kw. 2010 r. W porównaniu z ubiegłym rokiem wzrosła też suma depozytów i kredytów.

Stabilne podstawy

Kiedy Europa 15 – 20 lat temu tworzyła skomplikowane instrumenty finansowe, Polska mozolnie reformowała system bankowy. Dzięki temu powstał stabilny, tradycyjny sektor finansowy, oparty na modelu klasycznej bankowości.

– Kryzys systemu bankowego przebiegał u nas łagodniej niż w większości rozwiniętych gospodarek świata, gdyż działające w Polsce banki nie zaangażowały się w ryzykowne operacje na międzynarodowych rynkach finansowych i były znacznie lepiej skapitalizowane – mówi Mariusz Karpiński, ekspert Gdańskiej Akademii Bankowej. Akcja kredytowa była finansowana w głównej mierze z depozytów.

Reklama

Zagrożenie płynności, które występowało na przełomie lat 2008 – 2009, zniknęło, bo działające w Polsce banki ponownie uzyskały dostęp do finansowania u swoich zagranicznych właścicieli – dodaje Karpiński.

Żadnego polskiego banku państwo nie musiało ratować. Dlatego zamiast w najbliższych latach skupiać się na oddawaniu pożyczonych pieniędzy, jak niektóre europejskie grupy finansowe, nasze banki będą mogły inwestować w rozwój.

Lekcja z kryzysu

Polscy bankowcy umieli wyciągnąć lekcję z poprzednich kryzysów.

– Spowolnienie, które miało miejsce w połowie lat 90., i to, które nastąpiło w 2001 r., nauczyły polskich bankowców ostrożności – uważa Wojciech Kwaśniak, doradca prezesa Narodowego Banku Polskiego.

Dlatego w kolejnych latach stawiali oni na ostrożne modele biznesowe. Podczas spowolnienia w 2001 r. musieli sobie poradzić z poważnymi problemami z jakością portfela kredytowego, odsetek zagrożonych pożyczek sięgał niekiedy 20 proc.

Ówczesna trudna sytuacja wywołała również dość stanowcze działania nadzoru finansowego. Dzisiaj bankowcy przyznają, że to rekomendacja S, która w 2006 r. zaostrzała zasady liczenia zdolności kredytowej w przypadku zadłużenia się w walucie, spowodowała, że w 2009 r. jakość portfela nie pogorszyła się. Zgodnie z tymi surowymi zasadami banki musiały naliczać dodatkowy bufor przy wyznaczaniu maksymalnej wysokości raty. Dlatego kiedy frank szwajcarski zaczął nagle zyskiwać na wartości, a raty kredytów poszybowały w krótkim czasie o 30 proc. w górę, klientów nadal było stać na ich regulowanie.

Siła detalu

Dzięki ostrożnemu podejściu do ryzyka banki, zanim na dobre rozkręciły kurek z kredytami hipotecznymi, także walutowymi, musiały go zakręcać, bo wybuchł kryzys. W efekcie Polska nie poszła w ślady np. Węgier, gdzie udział kredytów walutowych w portfelu kredytowym to aż 70 proc., podczas gdy u nas to raptem 30 proc.

– Kiedy przyszedł kryzys, rynek nie był jeszcze zakredytowany. Gdyby zawirowania zaczęły się dwa, trzy lata później, polskie banki miałyby znacznie większy problem z płynnością – uważa ekonomista Ryszard Petru. Tymczasem to właśnie przekredytowanie gospodarstw domowych doprowadziło do kryzysu wcałej gospodarce, chociażby w Hiszpanii, gdzie poziom zagrożonych kredytów wynosi ok. 40 proc.

Motorem napędowym polskich banków są sami klienci, którzy wciąż chętnie zakładają konta i biorą pożyczki. Większość banków wciąż najwięcej zarabia właśnie na detalu. Co prawda, rynek consumer finance znacznie się skurczył, ale wykorzystały to banki uniwersalne. Zaczęły na dużą skalę dawać pożyczki gotówkowe swoim klientom, w ten sposób ograniczając ryzyko. – Do tego okazało się, że koszty ryzyka dotyczące kredytów hipotecznych są niskie, dlatego banki nawet w kryzysie nie wycofywały się wtego rynku – mówi Michał Sobolewski z IDMSA.



ikona lupy />
Polskie banki rosły w kryzysie / DGP