W takiej sytuacji warto wsłuchiwać się w opinie kilku wpływowych osób, które doskonale wyczuwają globalny klimat inwestycyjny. Wytypowaliśmy pięć postaci, których oceny jak do tej pory miały tę właściwość, że spełniały się niemal w stu procentach.

Axel Weber i Jean-Claude Juncker

Dlaczego oni, a nie kanclerz Angela Merkel, prezydent Nicolas Sarkozy czy szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso? To proste: ani Axel Weber, ani Jean-Cluade Juncker nie są klasycznymi politykami, mają więc o wiele większą swobodę w tym, co mówią i co robią, a poza tym wyjątkowo dobrze znają się na gospodarce.
Weber to niemiecki kandydat na nowego szefa Europejskiego Banku Centralnego. Zanim został szefem Bundesbanku, był jednym z najbardziej znanych niemieckich ekonomistów. Profesorskie maniery pozostały mu zresztą do dziś. 53-latek lubi dowodzić swojej intelektualnej wyższości, co nieraz czyni go nieznośnym dla otoczenia. – Axel wcale nie uważa, że ma zawsze rację. On uważa, że ma zawsze ABSOLUTNĄ rację – tak określił go kiedyś jeden z bliskich znajomych.
Reklama
Ale ma to także swoje dobre strony. Weber trzyma się swoich poglądów i nie zmienia ich pod wpływem żadnej politycznej koniunktury. Gdy pod koniec roku EBC zdecydował się przyśpieszyć proces wykupywania obligacji zadłużonych krajów południa, Weber nie wahał się publicznie krytykować decyzji, choć panująca w unijnych strukturach kultura polityczna nakazywała mu raczej, by jako jeden z wiceprzewodniczących zachował dla siebie swoje votum separatum. Niemiec nie ukrywa, że dla niego priorytetem jest walka z inflacyjnym zagrożeniem w strefie euro. Nawet kosztem podcinania wzrostu. Można się z nim zgadzać albo nie, ale przynajmniej wiadomo, czego się po nim spodziewać.
Z kolei przewodniczący Eurogrupy luksemburczyk Jean-Claude Juncker to przeciwległy biegun wewnątrzunijnej debaty o przyszłość wspólnej waluty. 56-latek zna mechanizmy rządzące zjednoczoną Europą lepiej niż ktokolwiek z dzisiejszych przywódców, bo stoi na czele rządu maleńkiego Luksemburga od początku lat 90. Na dodatek cieszy się w kraju taką popularnością, że nie musi dostosowywać swojej polityki do ciągle zmieniających się słupków popularności. To wszystko sprawia, że jako jeden z niewielu europejskich przywódców ma dziś na tyle mocną pozycję, by kłócić się z rosnącymi w siłę Niemcami o realny kształt planu naprawczego dla Eurolandu. Juncker otwarcie zarzuca ostatnio Berlinowi egoizm, forsowanie narodowego interesu i zapominanie o unijnej solidarności. W 2011 roku pomysłodawca euroobligacji też zapewne wystąpi z niejednym pomysłem na korekty w niemieckim pomyśle na unię gospodarczo-walutową.

Wolfgang Muenchau

Jeśli ktoś z zasady nie wierzy politykom i szuka niezależnego i błyskotliwego komentarza na temat przyszłości euro, powinien zwrócić uwagę na Wolfganga Muenchaua. Ten niemiecki publicysta piszący na co dzień dla londyńskiego „Financial Timesa” nie waha się iść pod włos unijnej poprawności politycznej. W 2007 roku był jedynym zachodnim publicystą, który zapoznał się z lansowaną przez ówczesny polski rząd propozycją „pierwiastka kwadratowego” jako sposobu na bardziej demokratyczny model podejmowania decyzji w UE, zamiast z zasady potępić ją w czambuł jak reszta kolegów.
Teraz też Muenchau nie płynie z prądem: uważa na przykład, że trzeba wyjąć wszystkie europejskie banki spod kurateli oraz gwarancji narodowych rządów i przekazać je Brukseli. Dowodzi też, że jeśli nie powstanie w Europie realna unia fiskalna, wspólna waluta będzie skazana na upadek. Z drugiej strony najdalszy jest od chwalenia brukselskiego establishmentu w imię mitycznej unijnej jedności.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto czytać teksty Muenchaua. Kilka lat temu Niemiec stworzył portal Eurointeligence, który urósł w międzyczasie do roli jednego z najważniejszych niezależnych serwisów z unijnym briefingiem gospodarczym. Jego subskrybenci co rano dostają e-mailem przegląd europejskiej prasy gospodarczej oraz opinie najciekawszych ekspertów. Wszystko podane w dobrej, strawnej formie, trudno się więc dziwić, że czyta go cała unijna elita: urzędnicy, politycy, dziennikarze i analitycy. Dla tych, którzy chcieliby poczytać Muenchaua po polsku, dobra wiadomość: „DGP” często przedrukowuje jego teksty z „FT”.

Nouriel Roubini

To fakt, że kryzys zdetronizował Amerykę. Gospodarczo Stany Zjednoczone pozostają jednak nadal najważniejszym gospodarczym organizmem globu.
Ciągle jest więc tak, że gdy USA kichają, katar nie ominie także nas. Dlatego powinniśmy być zainteresowani tym, jak idzie kuracja amerykańskiego pacjenta. Jednym z najbardziej wnikliwych obserwatorów tego procesu jest ekonomista z uniwersytetu nowojorskiego Nouriel Roubini. Nie jest wielkim ideologiem, lecz przede wszystkim pragmatykiem z doświadczeniem w doradzaniu wpływowym politykom (był w sztabie obecnego sekretarza skarbu Timothy'ego Geithnera, gdy ten sprawował urząd szefa nowojorskiego oddziału Rezerwy Federalnej).
Roubini zna też problemy biznesu, bo doradza mu, stojąc na czele założonej przez siebie agencji analitycznej Roubini Global Economics. W czasie kryzysu 2008 roku wyrósł na jednego z głównych komentatorów tłumaczących amerykańskiej opinii publicznej, co się właściwie stało.

>>> Czytaj też: Roubini: Obecna polityka gospodarcza to wciąż „pożyczaj, módl się i miej nadzieję”

Dało mu to taką rozpoznawalność, że zagrał nawet samego siebie w filmie Olivera Stone'a „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi”. Ostatnio 51-letni Roubini objeżdża świat i komentuje to, co się dzieje w globalnej gospodarce. Podczas przeprowadzonej w Pradze rozmowie z „DGP” dowodził na przykład, że w Europie nie obędzie się bez faktycznych bankructw i restrukturyzacji długu takich krajów, jak Grecja czy Portugalia, a może nawet Hiszpania. Jego zdaniem fala nadmiernego zadłużenia nie zatrzyma się jednak na małych krajach i wkrótce uderzy z całą siłą w największych. W tym sensie widmo bankructwa krąży też nad Wielką Brytanią czy Stanami Zjednoczonymi.
Nouriel Roubini zwykle wie, co mówi. To w końcu on jako jeden z pierwszych, bo już w 2006 roku, wieszczył spektakularny krach na amerykańskim rynku nieruchomości, dzięki czemu zyskał przydomek „Doktor Zagłada”.

Yaga Venugopal Reddy

Nie da się poważnie rozmawiać o globalnej gospodarce bez choćby elementarnej wiedzy o tym, co mają do powiedzenia tzw. państwa rozwijające się.
Chiny, największa gwiazda wschodzących rynków, to specyficzny przypadek. Autorytarne rządy komunistycznej monopartii oraz brak opinii publicznej w zachodnim stylu nie dają wielkich szans na przejrzenie motywacji i zamiarów gospodarczych decydentów Państwa Środka. Co innego jednak Indie. Ten liczący już ponad 1,2 mld mieszkańców kraj cechują wprawdzie różnice społeczne, o jakich się w starym świecie nie śniło, ale to jednak demokracja, a więc i miejsce ścierania się poglądów gospodarczych.
Jednym z najważniejszych uczestników tych debat jest dziś były szef tamtejszego banku centralnego Yaga Venugopal Reddy. 69-latek cieszy się w Azji powszechnym szacunkiem, bo to jego skuteczna polityka regulacji systemu bankowego najpierw uchroniła kraj przed zgubnymi skutkami kryzysu azjatyckiego końca lat 90., a dekadę później przed pęknięciem amerykańskiej bańki mieszkaniowej. Z tego powodu Reddy jest dziś jednym z najchętniej słuchanych na Zachodzie znawców systemów finansowych gospodarek wschodzących.
Jego przesłanie jest proste: gdybyśmy kilka lat temu ulegli naciskom Zachodu i zliberalizowali nasz nadzór bankowy, bylibyśmy dziś w olbrzymich kłopotach. Nie oczekujcie więc, że teraz pójdziemy za wami i zaostrzymy regulacje tylko dlatego, że wy to robicie. Niech każdy idzie swoją drogą. Co dobre dla Zachodu, obecnie nie jest już dobre dla Chin czy Indii – przestrzega Reddy.
ikona lupy />
Yaga Venugopal Reddy: To, co dobre dla Zachodu, zazwyczaj nie jest już dobre dla Indii czy Chin Fot. Bloomberg BW / DGP
ikona lupy />
Wolfgang Muenchau: Unia monetarna upadnie, jeśli nie stanie się wkrótce unią fiskalną Fot. mat prasowe / DGP
ikona lupy />
Axel Weber: Euroobligacje to wielki błąd. Każdy kraj musi sam odpowiadać za swoje długi Fot. Bloomberg BW / DGP