Kryzys zastał Europę nieprzygotowaną. Mało kto przewidywał, że kłopoty państw peryferyjnych mogą się nałożyć na globalną katastrofę finansową. Liderzy w ciągu roku zaaprobowali 110 miliardów euro pomocy dla Grecji, pomogli stworzyć nowy europejski fundusz stabilizacyjny dysponujący 440 miliardami euro, zdecydowali się stworzyć stały mechanizm bezpieczeństwa, skorygowali pakt stabilizacji i wzrostu, by wzmocnić dyscyplinę fiskalną, i stworzyli nowy system nadzoru makroekonomicznego.
To wiele, ale niewystarczająco wiele. Pozostają trzy wyzwania. Po pierwsze liderzy nie stworzyli systemu zdolnego zapobiegać kryzysowi i zapobiegać mu.
Najważniejszą mielizną w planach koordynacji polityki ekonomicznej jest lekceważenie związku między zewnętrznymi nadwyżkami krajów podstawowych a finansową niestabilnością peryferii. Politycy nadmiernie koncentrują się na braku dyscypliny fiskalnej, która nie była przyczyną kryzysu w Irlandii lub Hiszpanii. Z kolei największą wadą planu mechanizmu stabilizacyjnego jest jego niewystarczające dofinansowanie. 500 miliardów euro nie zapewni płynności większym krajom.
Reklama
Po drugie nie jest jasne, czy kraje, które mają kłopoty, będą w stanie wydobyć się z kryzysu. Mają duże strukturalne deficyty fiskalne, sama restrukturyzacja długu nie rozwiąże więc problemu. Pytanie brzmi, czy kraje te mogą odzyskać konkurencyjność, nie zadłużając się bardziej.
Po trzecie strefa euro nie zdołała przeciąć węzła gordyjskiego łączącego kryzys fiskalny i finansowy. Dzisiaj dominuje opinia, że uprzywilejowani wierzyciele banków muszą być spłaceni w całości, a rządy muszą uniknąć restrukturyzacji swojego zadłużenia. Ta kombinacja to najprostszy sposób, by przerzucić koszty złych kredytów z przeszłości na podatników w krajach, w których sektor prywatny zadłużał się nadmiernie.
Przed nami wielkie wyzwania. Byłoby łatwiej uwierzyć, że je pokonamy, jeżeli każdy uderzy się we własne piersi. Ci, którzy się głupio zadłużali, i ci, którzy im głupio pożyczali, są ze sobą połączeni.