Idę dalej, ktoś miał smak na truskawki, niechby sobie wziął, ale niechby zrywał same truskawki, a nie wyrywał krzaczki z korzeniami. Z boku leżą resztki różnych fragmentów ścinanych i piłowanych drzew, listwy i tym podobne. Upatrzyłem sobie część na podpórki do pomidorów – ale już ich nie ma. A przy tym trzy psy, dwa koty – wydawałoby się, że to solidna siła obronna.
Sąsiadka zostawiła w swoim lesie stosiki drzewa na podpałkę. Miała zamiar przyjechać po nie następnego dnia, ale została już tylko połowa. Zobaczyła, jak inna mieszkanka wsi najspokojniej zrywa z jej ogrodu cebulę. – Co ty robisz? – zapytała. – A co, nie mogę? – odrzekła zrywająca bez najmniejszej żenady.
W środku wsi jest skrzyżowanie i bardzo ostry zakręt. Postawiono ostrzegające tablice. Na ogół co drugi dzień jest wypadek, a mieszkańcy domu, który stoi na rogu, już przywykli do tego, że tiry ich stale odwiedzają. Wracam z pobliskiego miasta, jadę wąską drogą prawie sto kilometrów na godzinę, co chwila ktoś mnie wyprzedza, nie bacząc na zakręty. To samo naturalnie po ciemku, kiedy to nie widać rowerzystów, którzy oczywiście nie posługują się żadnym oświetleniem.
Na czym to polega? Wszystko to są objawy całkowitego rozkładu codziennej, drobnej moralności. Z czego to wynika? I jakie są tego konsekwencje? Otóż, po pierwsze, zanikła niemal do zera kontrola sprawowana przez wspólnotę. Ma to naturalnie swoje dobre strony, bo ludzie są wolni, a wobec tego nikt już nie prześladuje na przykład „związków partnerskich”, czyli w dawnym języku małżeństw na kocią łapę. Z drugiej jednak strony okazuje się, że nie tylko mieszkańcy wsi, ale wszyscy nie przywykliśmy do tego, że w istocie nikt nas nie kontroluje. To jest problem, który dalece dotyczy nie tylko małych społeczności, ale wszystkich codziennych zachowań, także na poziomie politycznym. Przecież język, jakim politycy posługują się nawet w telewizji, jest nie tylko niegramatyczny, ale po prostu gorszący. W dawnych czasach musieliby się po takiej rozmowie pojedynkować, ale żeby móc się pojedynkować, trzeba mieć odpowiednie zdolności honorowe, a olbrzymia większość z nas takich zdolności nie posiada.
Reklama
Wolność zawsze polega na tym, że im jest jej więcej, tym mniej bezpieczeństwa, i dlatego mój szczaw będzie stale zagrożony. Można by zbudować mur z siatką kolczastą wokół naszego terenu, ale wtedy sam bym ograniczył swoją wolność. Z tego zatem wynikały wątpliwości nawet wielkich liberalnych filozofów, wątpliwości dotyczące tego, jak ludzie wykorzystają wolność, jaką zostali przez współczesną cywilizację obdarowani. Przecież chamskie czy idiotyczne wpisy anonimowych internautów czy niby-polityczne okrzyki kibiców, które niektórych oburzają, są takim samym przejawem wolności jak wyprzedzanie samochodem na trzeciego czy zrywanie moich truskawek.
Wszystko wynika z jednego – z zaniechania kontroli i nadzoru nad jednostką. Stajemy jednak przed nie lada dylematem: jak kontrolować i nadzorować wolnych ludzi. Niektóre zachowania graniczą z występkiem, ale wszyscy się praktycznie zgodziliśmy, że nie będziemy ścigali internauty, który obrażał prezydenta. Wolność słowa byłaby zagrożona. Czy jednak nie należy ścigać tego, kto mi kradnie szczaw? W zasadzie by należało, tyle że komu się chce ze względu na to, co w sądzie się nazywa niewielką społeczną szkodliwością. Kiedy jednak godzimy się na te zachowania, ryzykujemy, iż dojdzie do swoistego rozkładu codziennej moralności. A w konsekwencji do rozkładu moralności publicznej już tej na wyższym poziomie. Jak się przed tym bronić? Jest tylko jedna metoda: pokazywać ludziom, że wolność nie oznacza swawoli ani dowolności. Karać za najdrobniejsze występki, chociaż niekoniecznie prawem, lecz ostracyzmem i społecznym potępieniem.