Jak będzie wyglądał świat za 20 lat?

Światowa populacja wzrośnie o 15 proc. i sięgnie 8,5 mld. Światowy PKB pewnie się podwoi. 7 mld ludzi będzie miało dostęp do telefonów komórkowych, które staną się dominującym sposobem dokonywania wszelkich płatności. 4 mld będą miały stały dostęp do internetu. Pojawią się 2 mld aktywnych blogerów i 5 mld użytkowników portali społecznościowych lub jakiejś innej, jeszcze niewynalezionej platformy komunikacji.Wszystko dlatego, że ludzkość stanie się stosunkowo młoda. Na Ziemi będzie 2 mld osób przed dwudziestką i tylko miliard po 65. roku życia.A średnia długość życia wzrośnie do prawie 73 lat.

>>> Czytaj również: Leonard: W tym stuleciu Europa najlepsze ma jeszcze przed sobą

Brzmi bardzo optymistycznie.

Reklama

Niestety tak nie jest. Problem polega na tym, że najbardziej powiększy się populacja krajów biednych, co oznacza wiele zagrożeń. 35 proc. światowego bogactwa będzie kontrolowane przez zaledwie 1 proc. najbogatszych. W 2030 r. 60 proc. ludzkości będzie żyło w wielkich miastach Azji i Afryki. Połowa z nich w slumsach. O ile w Azji prawdopodobnie procentowy odsetek najbiedniejszych będzie powoli spadał, o tyle w Afryce będzie szybko rósł. 48 proc. ludzkości zacznie cierpieć z powodu niedoborów wody pitnej. Połowa będzie żyła za mniej niż 2 dolary dziennie. Te problemy zaowocują tarciami i destabilizacją polityczną w wielu regionach świata. Pokaźnym połaciom Afryki i Azji grozi „somalizacja”, czyli całkowity rozpad struktur państwowych.W wielu miejscach mafia – kontrolująca wyjęte spod prawa obszary gospodarki, np. handel narkotykami – przejmie władzę i stanie się nowym wcieleniem reżimów wojskowych, które rządziły tam w okresie powojennym.

>>> Polecamy: Europę czekają wielkie zmiany. Polska będzie rozdawała karty

Co na to bogaty Zachód?

Przemiany w Trzecim Świecie nie pozostaną bez wpływu na nas.Weźmy choćby zanieczyszczenie środowiska. Ponieważ wzrośnie liczba mieszkańców, wiele biedniejszych krajów będzie musiało rozbudować i uprzemysłowić produkcję żywności. To oznacza większe zapotrzebowanie na energię. Nie będzie ona jednak w tym wypadku pochodziła z czystych źródeł, lecz z paliw kopalnych, głównie węgla. To tylko jeden z przykładów. Generalnie przerażenie bogatego Zachodu tym, co się dzieje na świecie, będzie narastało.

>>> Zobacz również: Możemy podziękować Niemcom. W Europie nadchodzi era gazu

Czy zaowocuje to większą współpracą polityczną i ekonomiczną na skalę globalną?

Obawiam się, że nie. Politycznie coraz więcej do powiedzenia będzie miał tandem USA – Chiny. Oba mocarstwa będą grały w subtelną grę. Z jednej strony pojawi się obietnica współpracy w imię większej odpowiedzialności za nabrzmiewające problemy, z drugiej będą narastały zagrożenia eksplozją protekcjonizmów gospodarczych, nieufności i rozumowania w kategoriach strefy wpływów. Borykająca się z głębokim kryzysem zadłużeniowym Europa będzie coraz bardziej eliminowana z gry wielkich i czeka ją stopniowa utrata nie tylko politycznych, ale również ekonomicznych wpływów. To scenariusz pesymistyczny.

A jest jakaś bardziej optymistyczna alternatywa?

Jest. To budowanie czegoś na kształt rządu światowego, który zacznie patrzeć na problemy z punktu widzenia długoterminowego globalnego interesu. Jestem sceptyczny co do tego, że taką perspektywę mogą przyjąć organy międzyrządowe w rodzaju G8 czy G20. Tu potrzeba nowej jakości.

Co to konkretnie znaczy?

Należy wykorzystać potencjał, który opisałem na samym początku naszej rozmowy. Rewolucja internetowa dała światu olbrzymi skok w możliwościach komunikacji. Ten proces będzie jeszcze postępował. Nigdy wcześniej mówienie o globalnych problemach nie było tak łatwe jak dziś – a od debaty wszystko się przecież zaczyna. Z tej nadziei zrodził się pomysł tzw. światowych stanów generalnych. To (założona przez Attaliego – red.) platforma debaty nad problemami globalnymi. Nawiązuje do tradycji francuskich Stanów Generalnych, które przez kilkaset lat były organem doradczym króla reprezentującym interesy wszystkich trzech stanów. Znający historię wiedzą zapewne, że to właśnie z posiedzenia Stanów Generalnych w 1789 r. wyszła iskra wzniecająca rewolucję francuską, która doprowadziła do fundamentalnych zmian ustrojowych nie tylko w Paryżu, ale też w wielu innych krajach.Wierzę, że poprzez takie działania wzrośnie zrozumienie dla konieczności budowy globalnego rządu. Potrzeba nam takich wizji jak plan Schumana/Monneta, bez którego nie byłoby integracji europejskiej. Tyle że tym razem w wymiarze globalnym.

Same globalne stany generalne nie wystarczą. To ledwie próba budowania światowej opinii publicznej. Potrzebne są też konkretne narzędzia, np. instytucje międzynarodowe.

Instytucje są konieczne. Można jednak bazować na istniejących: Banku Światowym czy Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Aby rosły w siłę, potrzeba im dwóch rzeczy. Po pierwsze, legitymacji ze strony obywateli. Temu celowi mają służyć właśnie stany generalne. Po drugie, ponadnarodowe instytucje muszą dysponować funduszami, które dadzą im niezbędną siłę. Pieniądze można wziąć z takich źródeł jak globalne podatki: na przykład z ruchu lotniczego, emisji dwutlenku węgla czy ze sprzedaży wyrobów tytoniowych.

Marzenie o globalnym rządzie od dawna fascynuje wielu europejskich intelektualistów. Ostatnio jednak rozważania na ten temat zdają się blednąć pod wpływem bardzo realnego kryzysu integracji europejskiej.

Europa rzeczywiście jest w bardzo trudnej sytuacji, która nie powinna jednak nikogo dziwić. Jeszcze w latach 80. kraje Zachodu wybrały życie na kredyt i teraz mamy tego efekty. Na dodatek pod wpływem kryzysu odzywają się w Europie tendencje protekcjonistyczne i niechęć do pogłębiania integracji ekonomicznej na przykład poprzez emisję europejskich bonów skarbowych. Takie wahania prezentowane choćby przez niemiecką kanclerz Angelę Merkel mogą doprowadzić do pęknięcia strefy euro i cofnięcia się integracji europejskiej. Nie można do tego dopuścić. Integracja gospodarcza – dla dobra Europy – musi postępować. Ale to powinien być dopiero początek, a nie cel. Na Starym Kontynencie musimy zacząć inwestować nie w finansowanie bieżących wydatków, ale w rozwój i pobudzenie wzrostu gospodarczego.

Czy gospodarki sytych krajów Zachodu mają w sobie jeszcze znaczący potencjał wzrostu?

Mają. Kilka lat temu stałem na czele komisji, która na polecenie prezydenta Sarkozy’ego miała zbadać potencjał francuskiej ekonomii. Wskazaliśmy wówczas kilkaset propozycji, m.in. otwarcie się na nowych imigrantów, którzy wypełnią luki na rynku pracy, albo zniesienie wielu regulacji w dostępie do zawodów, korporacji czy działalności gospodarczych. Od adwokatów po fryzjerów, z których każdy potrzebuje dziś specjalnego certyfikatu do prowadzenia działalności. Zastosowanie podobnych rozwiązań w całej Europie również może pobudzić wzrost gospodarczy. Bo nie łudźmy się – tylko wzrost może uratować Europę przed powolnym staczaniem się po równi pochyłej.

ikona lupy />
Jacques Attali, francuski ekonomista / DGP