Ansgar Belke: Merkel liczy, że wszystko naprawi się samo

Jeżeli w najbliższych tygodniach Berlin nie zmieni swojego kursu, to gra o przyszłość strefy euro będzie dla Niemiec nadal jedynie grą na czas. Na płynące z Brukseli nawoływania do przyjęcia np. euroobligacji czy dalszego powiększania europejskiego instrumentu stabilności finansowej Merkel zgody dać nie może i nie chce. Stojąca za takimi pomysłami Komisja Europejska jest dla Berlina wyrazicielem interesów zadłużonych krajów, takich jak Włochy, Portugalia czy Grecja. Niemiecka kanclerz ma obecnie tak słabą pozycję wewnętrzną, że otwarte forsowanie nowych mechanizmów ratowania południa mogłoby zakończyć się jej upadkiem.

>>> Czytaj też: Niemcy mogą powiedzieć "stop" europejskim bailoutom

Doraźna pomoc dla bankrutów będzie płynęła jak dotąd – przez dyskretne kupowanie ich obligacji poprzez Europejski Bank Centralny. Należy spodziewać się dalszego zacieśniania współpracy z Francją – zwłaszcza na poziomie ministerstw finansów. Merkel liczy, że w końcu sytuacja zacznie się poprawiać. To jej jedyny pomysł na przejście przez ten kryzys. NOT. RW
Reklama

Stanisław Gomułka: Strefa euro może upaść jak każda organizacja

Na razie wszelkie działania prowadzone przez przywódców wiodących państw strefy wskazują na to, że mają oni determinację, aby utrzymać Euroland. Gdyby się to jednak nie powiodło, to jeszcze nie oznacza rozpadu Unii. Kraje strefy wróciłyby do własnych walut i własnych banków centralnych. Zapewne należałoby jakoś ustabilizować wzajemnie kursy walutowe i zacząć wszystko od początku, ale odwrotnie – od budowy integracji politycznej i fiskalnej, której zwieńczeniem byłoby przejście na wspólną walutę. Nie sądzę, żeby ten drugi scenariusz miał jakieś negatywne konsekwencje dla Polski, poza – w pierwszym momencie – tym samym, z czym mieliśmy do czynienia w latach 2008 – 2009, czyli dużymi wahaniami waluty i wyjściem z naszego rynku inwestorów portfelowych.

Erik Bergloef: Europa balansuje na krawędzi

Bundestag na 80 proc. ostatecznie zatwierdzi nowy pakiet pomocowy dla Grecji. Jednak taktyka przekonywania parlamentarzystów do trudnych decyzji związanych z kryzysem poprzez niewielkie ustępstwa coraz mniej się sprawdza. Najwyraźniej dochodzimy do granicy cierpliwości opinii społecznej, i to nie tylko w Niemczech, lecz także w Holandii i Finlandii. Nie sądzę, aby Niemcy zgodziły się na kolejne kroki jak powołanie euroobligacji. Dlatego nadchodzący rok pozostaje wielką niewiadomą dla strefy euro i z pewnością dla rynków finansowych będzie bardzo trudny.
Mimo wszystko nie uważam, abyśmy byli u progu rozpadu strefy euro. Taka operacja ze względów praktycznych byłaby niezwykle trudna do przeprowadzenia. Rządy państw unii walutowej zrobią wszystko, aby jej uniknąć, na przykład poprzez wymuszenie jeszcze większego udziału w pakietach pomocowych banków prywatnych czy jeszcze większych oszczędności przez państwa południa Europy.

prof. Witold Orlowski: Nie mamy euro, nie decydujemy o strefie

Strefa euro upadnie, gdy taką decyzję podejmą kraje wiodące – Niemcy i Francja. To możliwe wówczas, gdy kraje słabe nie pogodzą się z koniecznością głębokich reform i oszczędności. A to jest mało prawdopodobne, bo państwa najbardziej zadłużone, borykające się z problemami gospodarczymi i fiskalnymi mają świadomość, że gdy Niemcy wystąpią z euro, to dla nich nie ma już żadnego ratunku.

>>> Czytaj też: Polski PKB rośnie szybciej od prognoz, ale to może być cisza przed burzą

Tyle że my stoimy z boku i możemy się tym wydarzeniom tylko przyglądać. Fakt, nie mając euro, nie musimy wspomagać finansowo krajów strefy. To korzyść. Z tego, że w kryzysie mieliśmy swój płynny kurs walutowy, także odnieśliśmy korzyść. Jednak teraz dyskusja o przyszłości Unii i strefy odbywać się będzie na forum strefy euro, do którego nie zostaniemy dopuszczeni. To potencjalnie może rodzić dla Polski spore zagrożenia.

Mirosław Gronicki: Upadek strefy to upadek Unii

Rozpad strefy euro oznaczałby zapaść wszystkich krajów, które w niej były. Bo nawet największa niemiecka gospodarka większość swoich wyrobów plasuje na rynku europejskim. Gdy strefa się rozpadnie, załamie się handel, a wraz z nim gospodarki. Kryzys, jaki by wówczas nastąpił, można by porównać wyłącznie do kryzysu europejskiego z lat 1929 – 1933. Pociągnąłby Polskę tak samo jak wszystkie inne kraje. Dlatego nie ma wyjścia i strefę euro trzeba uporządkować. Strefa optymalnego kursu walutowego pozwala poukładanym państwom, które nie mają problemów fiskalnych, na szybki rozwój przy niskich jego kosztach. Koronnym przykładem jest Słowacja i Estonia, które dzięki temu, że jeszcze przed kryzysem zdołały spełnić kryteria przystąpienia do strefy euro, korzystają teraz na tanim dostępie do kapitału – znacznie tańszym niż ma Polska. Po nich widać, że wspólna waluta nie musi szkodzić, ale może pomagać. Niestety u nas nie było ani woli gospodarczej, by spełnić kryteria z Maastricht, ani woli politycznej, by przyjąć euro.

prof. Andrzej Kaźmierczak: W długim terminie rozpad strefy euro jest realny

W strefie euro pieniędzmi leczy się objawy, a nie przyczyny choroby. A przyczynami choroby są różne jednostkowe koszty pracy w poszczególnych państwach. Aprecjacja euro wobec dolara ma różny wpływ na różne kraje. Zdecydowanie mniejszy na gospodarki konkurencyjne – np. Niemcy, bo tam przyrost jednostkowych kosztów pracy jest ujemny. Inaczej rzecz się ma w krajach grupy PIGS, gdzie wysokie koszty pracy przy wysokim kursie euro powodują, że eksport z nich jest niekonkurencyjny. To powoduje wzrost bezrobocia i problemy fiskalne. Do tego jednolita stopa procentowa strefy euro powoduje presję inflacyjną i presję płacową. Tworzy się zaklęty krąg, który jest skutkiem przedwczesnej integracji monetarnej przed integracją realną.
ikona lupy />
DGP
ikona lupy />
DGP
ikona lupy />
DGP
ikona lupy />
DGP
ikona lupy />
DGP