Jednak, paradoksalnie, rzeczywiste więzy, jakie połączyły świat, oddziałują globalnie, tylko zupełnie inaczej niż orędownicy globalizacji – jak Tony Blair i inni się spodziewali. Otóż można już postawić tezę, że kryzys gospodarczy, a przede wszystkim polityczny Zachodu, wpłynął ożywczo na kraje niezachodnie i spowodował już wiele zmian o charakterze przewrotowym.
Niechętnie używam słowa rewolucja, bo rewolucja musi mieć także charakter społeczny, a nie polega tylko na obaleniu despotycznego władcy. Na razie nie wiemy, czy i jakie zmiany społeczne nastąpią w krajach arabskich. Jednak tak czy owak w kolejce czekają nie tylko Syria, ale także Rosja, Kazachstan, być może inne kraje muzułmańskie dawnego Związku Radzieckiego, zapewne Kuba, a nie wiadomo, czy nie Korea Północna.
Jaki jest związek między kryzysem Zachodu a rewolucyjnymi przemianami w krajach pozornie od Zachodu nieuzależnionych? Otóż kryzys Zachodu spowodował co najmniej trzy zjawiska: zmniejszenie pomocy dla krajów niezachodnich, zwiększenie ich kłopotów gospodarczych, bo Zachód przestał kupować. Tu w grę wchodzą nawet Chiny, skąd wynosi się wiele zachodnich firm, bo koszty pracy już nie są takie małe, a koszty transportu wyprodukowanych towarów z powrotem do Europy – kolosalne i stale rosną.
Po trzecie fala rewolucyjnych przemian została – jak wiemy – spowodowana nieświadomie przez Zachód, który obmyślił technologie porozumiewania się dotąd nieznane, a w szczególności wykorzystywane w sytuacjach dramatycznych. Na tym tle rodzą się dwa pytania: czy fala przemian rewolucyjnych ominie tradycyjnie pojmowany Zachód, a jeżeli nawet tak, to jak wpłynie na sytuację wewnątrz Zachodu. Tego, czy fala ta ominie wszystkie kraje zachodnie, nie możemy być pewni i, mimo że rewolucji zdecydowanie nie lubię, to uważam, że czasem mają one odnowieńczy charakter. Politycznie Zachód znalazł się w ślepej uliczce. Jak to zmienić, jak zwiększyć rolę demokracji, a zmniejszyć rolę narodowych i ponadnarodowych biurokracji? Bez zasadniczych zmian pokoleniowych i intelektualnych tego się nie da dokonać. Czy będą to zmiany rewolucyjne? Zależy od aktualnego przywództwa. Na przykład Węgry są niemal celowo prowadzone ku masowemu buntowi. Ludzie Zachodu bowiem prędzej zniosą ubóstwo, zwłaszcza jeżeli ma to być tylko kilka lat, niż ograniczenia wolności.
Minimum liberalne tkwi w naszych głowach i sercach tak silnie, że nikt go z nich nie usunie, chyba że prawdziwym terrorem, a to wydaje się bardzo mało prawdopodobne. Natomiast sytuacja starych demokracji i nowych powoli rodzących się w krajach arabskich, a wkrótce gdzie indziej, nie jest aż tak radykalnie odmienna. Kryzys powoduje powstawanie podobnych zjawisk, a wspólnym mianownikiem, niesłychanie ważnym i potencjalnie niebezpiecznym, jest bezrobocie wśród wykształconej młodzieży.
Jeżeli przypomnimy sobie rok 1968 we Francji, we Włoszech czy w Stanach Zjednoczonych, kiedy to bunt młodzieży dotyczył raczej zjawisk o charakterze psychospołecznym niż gospodarczym i politycznym, to bunt, jaki może nastąpić teraz, i zapewne w 2012 r. nastąpi, będzie znacznie poważniejszy. Zachodem rządzi gerontokracja. Nie w tym rozumieniu, że są to ludzie starzy wiekiem, ale starzy udziałem w polityce i już pozbawieni ożywczych pomysłów. Podobnie było w niedemokratycznych krajach, które zbuntowały się w 2011 r.
Więc nie siedziałbym zadowolony, że Arabowie tak pięknie walczą o wolność, oni zmieniają świat, a to może mieć – zwłaszcza jeżeli dołączy Rosja – kolosalne znaczenie dla nas wszystkich. Ponieważ wiatr wieje, jak chce, a politycy są dzisiaj kompletnie bezradni, można się spodziewać na koniec przyszłego roku zaskakujących zmian także w obrębie Zachodu. Wiele ulepszyć się nie da, ale miejmy nadzieję, że wiele pogorszyć także nie.