Tak bezpiecznego roku w światowym lotnictwie nie było od lat. Niepokojącym wyjątkiem pozostaje Rosja, w której tylko w tym roku w wyniku siedmiu katastrof zginęło 119 osób.
Jak wynika z danych firmy analitycznej Ascend, w mijającym roku w rezultacie wypadków lotniczych zginęło 401 osób. To więcej niż w rekordowym (w pozytywnym sensie) 2004 r., gdy śmierć poniosło 344 pasażerów i członków załóg, ale wówczas ruch lotniczy był znacznie niższy. W efekcie, jeśli wziąć pod uwagę stosunek ofiar śmiertelnych do ogólnej liczby przewiezionych ludzi, w katastrofach zginął jeden na 7,1 mln pasażerów (1:6,4 mln w 2004 r.). To dwukrotnie lepszy wynik niż w 2010 r. i najlepszy, odkąd w 1990 r. Ascend zaczął analizować tego typu dane.
Pozytywne wyniki to przede wszystkim zasługa zachodniej produkcji: airbusów, boeingów, bombardierów i embraerów, które rozbijają się raz na 3 mln lotów. Maszyny innej produkcji, zwłaszcza rosyjskiej, ulegają awariom sześciokrotnie częściej. Choć na Rosję przypada 3 proc. światowego ruchu lotniczego, zdarza się tam 15 proc. światowych awarii samolotów.
Reklama
Kolejne dowody przyniósł 2011 r., gdy w Rosji rozbiło się siedem maszyn, wyłącznie wysłużonych antonowów, jaków i tupolewów. Do największych tragedii doszło w czerwcu w Pietrozawodsku, gdy w katastrofie Tu-134 linii RusAir zginęło 47 osób, i we wrześniu w Jarosławiu, kiedy fatalnie wyszkoleni piloci rozbili jaka-42 linii Jak-Sierwis. W tym drugim wypadku zginęły 44 osoby, w tym drużyna hokejowa Łokomotiw Jarosław.
Rosyjski rynek lotniczy, zdominowany przez małe, nieprzykładające większej wagi do norm bezpieczeństwa firmy, coraz bardziej przypomina pod względem warunków takie państwa, jak Kongo czy Angola. Pewną poprawę sytuacji może przynieść planowane zaostrzenie przepisów. Władze przewidują, że spośród 130 linii lotniczych pozostaną jedynie cztery najlepsze.