Nierówności dochodowe w Polsce rosną czy pozostają na stałym poziomie?
Mierzy się je m.in. za pomocą współczynnika Giniego obrazującego rozkład dochodów w społeczeństwie. Im ten wskaźnik wyższy, tym wyższe rozpiętości dochodów. W Polsce w 1989 r. wskaźnik Giniego kształtował się na poziomie 19, w 2005 – 31 – 33, natomiast w 2010 – prawie 35. Docierają do mnie jednak sygnały, że ostatnio sytuacja nieco się poprawia, ale brak na razie konkretnych danych.

>>> czytaj też: Hiszpania: kryzys obudził w kobietach przedsiębiorczość

Co może powodować poprawę?
Reklama
Na pewno nie przyczynia się do tego polityka państwa. Ludzie sami sobie pomagają, głównie poprzez migrację. Wiele z osób o najniższych dochodach wyjechało za granicę – i stąd pewna poprawa wskaźnika. Inni wyciągają się ze skrajnej biedy, pracując ponad siły. Nawet jeśli takie wycieńczanie organizmu poprawia statystykę dochodów, na pewno nie polepsza jakości życia. Generalnie uważam, że zamiast mówić o liczbach, lepiej zwrócić uwagę właśnie na jakość życia. W wydanej u nas niedawno książce „Duch równości” jej autorzy – historyk i epidemiolog Richard Wilkinson oraz Kate Pickett, zajmująca się m.in. antropologią fizyczną – zwracają uwagę, że społeczeństwa nasycone ideologią rywalizacji i sukcesu wcale nie są zdrowe psychicznie. W społeczeństwach egalitarnych, np. w krajach skandynawskich (indeks Giniego 23 – 25 – red.) zdarza się mniej przestępstw, jest mniej chorób psychicznych, przypadków alkoholizmu, narkomanii i innych uzależnień. Społeczeństwa nieegalitarne, jak np. USA (indeks 45), charakteryzują się zdecydowanie wyższymi wskaźnikami zachowań patologicznych. Ludzie stawiają tam sobie często zbyt wysoką poprzeczkę. Osiągnięcia wydają im się ciągle zbyt małe i trawi ich niekończący się apetyt, by być jeszcze wyżej. To zaś powoduje frustracje, zaburzenia psychiczne i generalnie obniża jakość życia.

>>> Polecamy: "FT": Kosztowne planowanie własnego pogrzebu

Czy uczuciem, które za to odpowiada, nie jest zwykła zazdrość? To ciągłe porównywanie naszego domu czy samochodu z tym, co ma sąsiad czy znajomy?
Użył pan nie do końca pejoratywnego określenia „zazdrość”, często w tym kontekście mówi się wręcz o zawiści. Możemy jednak spojrzeć na to z innej strony i użyć na przykład określenia „poczucie krzywdy”. Przecież nie każdy milioner zasłużył na swoje miliony, a biedak – na swoją nędzę. Bywa i tak, w Polsce bardzo często, że ktoś ambitny i pracowity dostaje mało, a gamoń zarabia krocie. Nie każdy biedak jest ofiarą systemu, ale ważne jest to, by nie sprowadzać całej biedy do lenistwa. Tak jak zresztą całego bogactwa do okradania ludzi. Gdy w odczuciu biednych nierówności są zbyt duże, powstaje u nich pokusa, by każdego bogatego nazywać złodziejem. Bogaci nazywają z kolei biednych – również niesprawiedliwie – leniami i nierobami. Ważne jest też pytanie, jaki poziom nierówności pomiędzy zarabiającymi najmniej i najwięcej jest akceptowalny? 1:2, 1:20 czy może 1:200? Osoby o najwyższych dochodach w polskiej gospodarce miewają kilkaset razy więcej, niż wynosi płaca minimalna. Jak pokazują badania społeczne, Polacy uznają za słuszne, iż dyrektor zarabia więcej niż szeregowy pracownik, ale skala rozpiętości płacowych pomiędzy nimi wydaje im się niesprawiedliwa. Osiągnięcie wysokiego pułapu zarobków jest u nas bardzo trudne, ale młodzi mówią sobie najczęściej: na pewno mi się uda. A potem mamy rozczarowanie, oburzenie, pretensje do świata i inne złe emocje.
Jak na przykład zaburzenia psychiczne?
Nierówności nie są jedynym czynnikiem powstawania tych zaburzeń, ale odgrywają swoją rolę. W ciągu roku do szpitali i poradni psychiatrycznych trafia w Polsce ponad 1,5 mln osób. W latach 1990 – 2004 zanotowano wzrost liczby pacjentów o ok. 900 tys., czyli jeden z największych w Europie. Nie da się obliczyć, ile z tych osób zaczęło mieć kłopoty w związku z napięciami rodzącymi się na tle zmian w gospodarce i rosnących rozpiętości dochodowych. Gdybyśmy jednak zaczęli pytać psychiatrów o przyczyny zaburzeń u konkretnych osób, bez wątpienia doszlibyśmy do wniosku, że jest to bardzo istotny czynnik.
W USA nierówności mają swój widoczny wyraz, bo biednego można rozpoznać po otyłości. A w Polsce?
Może nie tak wyraźnie jak w USA, ale zmierzamy w tym kierunku. W środowiskach ludzi dobrze sytuowanych panuje pogląd, że niemodnie jest być grubym. Brak szczupłej sylwetki szkodzi zdrowiu i nie pomaga dziś w karierze. U biednych wciąż pokutuje przekonanie, że np. dzieci powinny być pulchne.
Polacy i tak przeciętnie żyją dziś dłużej niż w czasach PRL. To by wskazywało, że społeczeństwo oparte na rywalizacji i charakteryzujące się nierównościami nie jest jednak takie złe.
Istotnie, zarówno mężczyźni, jak i kobiety żyją coraz dłużej. Przyczyny tego zjawiska są jednak złożone, to efekt wielu czynników, które działają od dziesiątków lat, w tym postępu w medycynie. Po II wojnie światowej wprowadzono u nas obowiązkowe szczepienia i profilaktykę, jak np. prześwietlenia płuc. Te obecnie tak wyśmiewane działania publicznej służby zdrowia uratowały ładnych parę roczników.
Według ostatniego raportu Eurostudent zaledwie 2 proc. polskich studentów pochodzi z rodzin o niskim statusie społecznym. Świadczy to o tym, że o równości w dostępie do edukacji trudno w ogóle mówić.
Co więcej, wiąże się z tym niebezpieczny syndrom: wykształceni nieźle zarabiają i mają mało dzieci, niewykształceni zarabiają kiepsko
i mają więcej dzieci. Dzięki lepszej edukacji ci pierwsi lepiej potrafią kontrolować swoją rozrodczość, mają większą kontrolę nad rozwojem rodziny. Mogą nie zarabiać kokosów, ale generalnie powodzi im się lepiej od tych, którym brak wykształcenia. To wszystko się kumuluje. Dlatego nawet gdybyśmy włożyli wielki wysiłek w próbę wyrównania warunków życia pokolenia rodziców, to wskutek nierównomiernego rozmnażania się bieda i tak będzie trwałym zjawiskiem wśród tych niewykształconych. Wykształconych możemy obarczać winą za to, że nie przekazują swojego kapitału kulturowego większej liczbie dzieci. Według mnie większą winę ponosi jednak mechanizm, który nie pozwala ludziom ubogim przerwać łańcucha pauperyzacji, biedy przechodzącej z pokolenia na pokolenie.
Chciałaby pani powrotu do punktów za pochodzenie?
A obecnie ich nie ma? Dzisiejsze punkty za pochodzenie to wiedza i instrumenty, za pomocą których wykształceni mądrzej się reprodukują. Gdybyśmy chcieli nieco polepszyć w tej dziedzinie sytuację ludzi z biedniejszych kręgów społeczeństwa, powinniśmy dostarczyć im wiedzę, jak sensownie i racjonalnie powiększać swoją rodzinę.
Czyli edukacja seksualna w szkołach.
Co ważne, taka edukacja nie powinna opierać się na zasadzie, że rodzice jej przeciwni mogą nie posyłać dzieci na lekcje. Bo z reguły tacy rodzice sami na ten temat nic nie wiedzą. Fakultatywność edukacji seksualnej powoduje narastanie nierówności. Generalnie rzecz biorąc, nierówny dostęp do opieki zdrowotnej i do edukacji jest jeszcze bardziej tragiczny w skutkach od nierówności dochodowych.
Może powinniśmy też dążyć do likwidacji nierówności mających swoje korzenie w różnicach między płciami? I nie chodzi mi tu tylko o dyskryminację płacową kobiet, ale również o niekorzystną dla mężczyzn różnicę długości trwania życia.
Jak najbardziej należy się o to starać. Statystycznie mężczyźni zapadają częściej na choroby, które zabijają, np. układu krążenia, natomiast kobiety – na takie, które powodują długotrwałe cierpienia, np. reumatyzm. Ale obecnie na przykład u Skandynawów różnica w długości trwania życia pomiędzy płciami jest już minimalna. U nas niestety wciąż pozostaje spora (dane GUS z 2010 roku: mężczyźni żyją średnio 72,1 roku, a kobiety 80,6 – red.). Demografowie zauważyli taką prawidłowość, że im społeczeństwo bardziej rozwinięte cywilizacyjnie, tym mniejsze rozpiętości w długości życia pomiędzy mężczyznami a kobietami. Nawiasem mówiąc, uważam za skandal, że wyliczając u nas emerytury podstawowe, dla kobiet przewidziano niższe świadczenia niż dla mężczyzn. Ktoś sobie wykombinował, że trzeba kobiety ukarać finansowo za to, że później umierają.
Zaraz, zaraz. To jest przecież chyba zgodne z duchem równości. Skoro mężczyźni żyją krócej, to rekompensujemy im to przyznaniem wyższego świadczenia.
Popatrzmy na to z drugiej strony. Ponieważ kobieta żyje dłużej, znacznie częściej jest na starość osobą osamotnioną, co bywa przyczyną wielkich cierpień. Zamiast karania kobiet niższymi emeryturami powinniśmy więc raczej starać się podciągnąć w górę średnią trwania życia mężczyzn. Aby to osiągnąć, należałoby w pierwszej kolejności zwiększyć środki na służbę zdrowia i zapewnić właściwą kontrolę warunków pracy, gdyż to właśnie w firmie często niszczy się zdrowie. Załóżcie też jakiś ruch mężczyzn oburzonych z powodu krótszego trwania życia, a gwarantuję, że otrzymacie wsparcie kobiet. Wasze długie życie jest przecież w naszym interesie. Podobnie zresztą jak dobrostan ludzi z dolnych szczebli drabiny społecznej jest w interesie tych na górze.
Równość była u nas długo bardzo niepopularnym hasłem. Czy książka Wilkinsona i Pickett jest sygnałem, że to zaczyna się zmieniać?
Ta książka może wstrząsnąć ludźmi, którzy potrafią myśleć. Amerykański miliarder Warren Buffett powiedział niedawno, że czuje się źle, płacąc tak niskie podatki od swoich olbrzymich dochodów. Beneficjent systemu sam dostrzegł, że w relacjach dochodów 1:200 czy 1:500 jest coś głęboko nieprzyzwoitego. To daje nadzieję na zmiany.
Społeczeństwa przesycone ideologią rywalizacji i sukcesu, jak społeczeństwo Ameryki, nie są zdrowe psychicznie