Wszystkie biznesowe poradniki do znudzenia powtarzają, by przed rzuceniem się na głęboką wodę przedsiębiorczości dobrze poznać rynek oraz przygotować realistyczny biznesplan. Takie działania mają być gwarancją sukcesu. Po czym autorzy bestsellerów mimochodem dodają, że do powodzenia jest jeszcze potrzebny łut szczęścia. Ale o tym, jak go sobie zapewnić, poradniki milczą, bo przecież uśmiech losu nie poddaje się ekonomicznej analizie. Więc jak nie zostać bankrutem przed rozkręceniem biznesu? Na takie pytanie Argentyńczyk Marcos Galperin, twórca MercadoLibre – największego w Ameryce Południowej internetowego portalu aukcyjnego – ma jedną odpowiedź: trzeba zagrać z losem va banque.
Galperin tak właśnie zrobił na początku 1998 r. Podczas studiów ekonomicznych na kalifornijskim Stanford University samodzielnie napisał plan biznesowy dla sklepu internetowego, którego działalność była wzorowana na święcącym triumfy w Stanach Zjednoczonych eBayu. I pewnie dokument trafiłby do szuflady, gdyby nie spora doza pewności siebie i buty, którą już wtedy przejawiał. Najpierw pokazał dzieło profesorowi, który uczył go finansów oraz zarządzania, a wystawiona przez niego ocena okazała się bardzo pochlebna. Jednak dysponując wyłącznie takim kapitałem, nie da się uruchomić firmy – konieczne są pieniądze na rozruch.
Profesor zapewnił Galperina, że jest w stanie zorganizować spotkanie z Johnem Muse’em, współwłaścicielem funduszu inwestycyjnego Hicks Muse. Młody Argentyńczyk od razu przystał na tę propozycję, choć – jak się później okazało – nie były to typowe negocjacje biznesowe. Galperin miał po prostu zawieźć Muse’a na lotnisko, na którym czekał już na niego prywatny odrzutowiec. Ale takiego uśmiechu losu nie mógł zmarnować. Z ochotą wcielił się w rolę kierowcy: podczas jazdy zagaił rozmowę na temat swojego pomysłu, a na sam koniec wręczył wpływowemu pasażerowi biznesplan. Ten połknął haczyk – zasilone jego pieniędzmi MercadoLibre, dziś nazywane „eBayem Ameryki Południowej”, zaczęło działać już rok później. Marcos Galperin miał wówczas 28 lat.
Reklama
Początki nie były łatwe, bo w Argentynie istniało dziewięć tego typu portali i każdy z właścicieli był przekonany, że to właśnie jemu uda się powtórzyć ogromny sukces Pierre’a Omidyara. Bo przecież niemającemu żadnego doświadczenia w biznesie Amerykaninowi uruchomienie eBaya przyszło z dziecinną wręcz łatwością, niemal od niechcenia stał się z dnia na dzień miliarderem. I każdy z argentyńskich naśladowców na pamięć znał historię powstania jego portalu.
Uśmiechem losu stała się dla Omidyara jego zrzędząca narzeczona (a dziś żona). Lubiła robić zakupy w internecie, ale brakowało jej miejsca w sieci, w którym mogłaby się wymieniać rzeczami, które się jej znudziły, stały się niemodne lub których kupno okazało się całkowicie nietrafione. Suszyła więc głowę swojemu chłopakowi, by stworzył dla niej taką stronę. Omidyar przez rok się wzbraniał, w końcu nie wytrzymał jej nieustającego nagabywania. Przez dwa dni pisał kod dla portalu aukcyjnego i uruchomił go 4 września 1995 r. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką została sprzedana na AuctionWeb (później przemianowanym na eBay), był niewielki zepsuty wskaźnik laserowy. Omidyar był tak zdziwiony tym faktem, że nawet napisał do nabywcy e-maila z pytaniem, czy na pewno chciał kupić niedziałającą rzecz. „Oczywiście, bo jestem kolekcjonerem zepsutych wskaźników laserowych” – brzmiała lakoniczna odpowiedź. 28-latek zrozumiał wówczas, że biznes można zrobić na wszystkim.
Jednak te pionierskie czasy w e-biznesie, w których liczył się tylko dobry pomysł, w 1999 r. były już wspomnieniem: teraz trzeba było twardo walczyć z konkurencją. – Gdy wchodziliśmy na rynek, zakupów w internecie dokonywało zaledwie 3 proc. Argentyńczyków. To była najprawdziwsza bitwa o przetrwanie. Jedynym marzeniem, jakie wówczas miałem, było to, by szybko nie zbankrutować – opowiada Galperin. Jego firma postawiła na zbudowanie dobrze działającej, przede wszystkim od strony technicznej, platformy sprzedaży. To było coś, na czym oszczędzali konkurenci. Jednak ta strategia, wymagająca na początku sporych nakładów, szybko zaczęła przynosić profity: internauci – skuszeni pewnością dobrej usługi – zaczęli coraz częściej posługiwać się MercadoLibre. Choć brzmi to niewiarygodnie, firmie pomogło również bankructwo Argentyny w 2001 r. Tysiące ludzi, którzy niemal z dnia na dzień stracili swoje oszczędności, zaczęło korzystać z jej usług. Jedni po to, by wystawić na aukcji wartościowe rzeczy, ze sprzedaży których mogliby się utrzymać. Inni – by znaleźć okazje. Ale jedni i drudzy wybierali portal Galperina, bo gwarantował uczciwość transakcji większą niż pozostałe e-firmy.
Niespodziewany sukces MercadoLibre sprawił, że eBay zwrócił uwagę na firmę młodego Argentyńczyka. To zainteresowanie szybko przełożyło się na konkrety: we wrześniu 2001 r. Omidyar kupił niemal 20 proc. udziałów w MercadoLibre oraz uczynił go oficjalnym przedstawicielem na Amerykę Południową.
– Nie było to klasyczne przejęcie konkurencji, by w zarodku zniszczyć niebezpiecznego rywala. Te dwie firmy uzupełniają się. eBay do dziś ma problemy z wejściem na rynki państw nieanglojęzycznych, czego przykładem jest m.in. Polska, poza tym Mercado Libre postawił na nieco inną formę sprzedaży – mówi DGP ekonomista Alvaro Machado Moreira z Universidade Federal do Rio de Janeiro. O ile na początku był portalem aukcyjnym, o tyle teraz niemal 90 proc. ofert zostaje wystawionych z tzw. ceną stałą (fixed price) – nie licytuje się, tylko kupuje za tyle, ile zażyczy sobie sprzedawca.
Dzięki pieniądzom pozyskanym ze sprzedaży udziałów eBay MercadoLibre zaczął się rozwijać jeszcze szybciej. Było mu już o tyle łatwiej, że bankructwo państwa zmiotło część konkurencji. A największy rywal – DeRemate – wyszedł z kryzysu tak osłabiony, że w 2005 r. Galperin za 50 mln dol. przejął połowę jego udziałów. Trzy lata później całkowicie go wykupił i tym samym MercadoLibre stał się największym graczem na kontynencie. Na tyle dużym, że zajął rynki aż w 12 państwach Ameryki Południowej i w końcu zdecydował się przekroczyć Atlantyk. Wykorzystując doświadczenia zdobyte w Brazylii, dwa lata temu Galperin uruchomił usługi w Portugalii.
– Nadal największe biznesowe nadzieje pokładam w Ameryce Południowej. Z internetu korzysta już 30 proc. mieszkańców mojego kontynentu, ale wciąż nam daleko do 75 proc. Stanów Zjednoczonych. Jest więc jeszcze spora szansa na zarobek – mówi Galperin. A wszystkim, którzy chcieliby pójść w jego ślady, podpowiada: trzeba planować rozwój firmy w długiej perspektywie – najlepiej w solidnie przygotowanym biznesplanie, oraz nie bać się zagrać z losem va banque.