Zamiast tego państwo powinno postawić na finansowanie kierunków przygotowujących do zawodu, na który jest popyt. Mam inne zdanie – studia humanistyczne dają pracę. Ale dają pracę pod pewnym warunkiem – a mianowicie takim, że są to studia bardzo wymagające. Problem studiów humanistycznych nie leży tylko w tym, że są, lecz w tym, że dyplom filozofii, kulturoznawstwa czy europeistyki nie oznacza wiele. Zwyczajnie przeważają wydziały słabe, za to liczne.
Obietnica, że setki tysięcy absolwentów mogą zdobyć pracę, pozostaje nierealna. Kiedy ministerstwo okaże się skuteczne w nakierowaniu masy studentów na finansowane kierunki, tym gorzej dla studentów tych kierunków. Szybko okaże się, że podaż znów dominuje nad popytem. Te uznawane dziś za przyszłościowe, jak niedawno zarządzanie i marketing, staną się szybko wylęgarnią bezrobotnych, właśnie z powodu wielkiej produkcji specjalistów. Co to za przyuczanie młodych do bycia innowacyjnymi i błyskotliwymi przez nakłanianie do zaczęcia kariery od zlania się z tłumem?
Zamiast stawiać na masowość, ministerstwo powinno postawić na odkurzenie tych kierunków, które uznane zostały za stracone. Filozofia może okazać się żyłą złota dla studentów. Z tym że wcześniej trzeba sporo narodowego złota poświęcić na jej rozwój. Uczelnie amerykańskie czy angielskie potrafią za pomocą studiów humanistycznych przygotować ludzi myślących, posługujących się świetnie piórem i retoryką. Nie wszystkie jednak, lecz te najlepsze. Włóżmy grube pieniądze w kilka kierunków na UW i UJ. Zatrudnijmy k(l)asowych wykładowców, porządnie im płacąc, zróbmy porządny odsiew studentów, zacznijmy uczyć umiejętności i inteligencji, a nie recytacji rozdziałów z książek. Będą to studia elitarne, odczarują jednak szybko zły urok ciążący nad polską humanistyką. Nie skreślajmy tak szybko studiów humanistycznych – zmieńmy ich formułę. Człowiek myślący zawsze okaże się bardziej wartościowy niż robot zaprogramowany na zdawanie egzaminów.